Wielu z nich z powodu nieuczciwości eksporterów może zostać zmuszonych przez fiskusa do dopłaty ogromnych kwot cła nawet po pięciu latach od transakcji. Możliwości uniknięcia problemu są niewielkie

Problem zyskuje na znaczeniu po brexicie. Wiele towarów importowanych z Wielkiej Brytanii ma bowiem przybite brytyjskie pochodzenie celne (0-proc. stawka cła zgodnie z umową między Unią Europejską a Wielką Brytanią z 31 grudnia 2020 r.), ale tak naprawdę pochodzi np. z Chin (a to może oznaczać, że stawka cła wyniesie nawet kilkadziesiąt procent). Do dopłaty będą zmuszeni importerzy.
- Przepisy celne dopuszczają sytuacje, w których niewinny przedsiębiorca ponosi konsekwencje błędów, zaniedbań lub przestępstw, których dopuściły się inne podmioty - przestrzega Piotr Sienkiewicz, dyrektor zarządzający w agencji celnej Rusak Business Services.
Tańszy towar kosztem Europejczyka
Niebezpieczeństwo dotyczy głównie importu towarów, które Unia Europejska obłożyła tzw. cłem antydumpingowym (najnowszym przykładem są żelazne i stalowe łączniki rur i przewodów rurowych sprowadzane z Chin, Filipin, Indonezji, Sri Lanki i Tajwanu, które zostały obłożone sankcyjnym cłem w unijnym rozporządzeniu z 24 stycznia 2022 r., ale takich towarów jest dużo więcej). Kilkudziesięcioprocentowe cło antydumpingowe ma tak zwiększyć cenę sprowadzanych przedmiotów, by ich import na terytorium UE stał się nieopłacalny. Zagraniczni (głównie azjatyccy) przedsiębiorcy znajdują jednak sposoby, które pozwalają im sprzedawać taniej swoje towary do Europy.
Jeden z nich opisuje nam Piotr Sienkiewicz.
- Przykładem towaru obłożonego cłem antydumpingowym są rowery sprowadzane z Chin. Ten sam rower w zależności od miejsca jego pochodzenia jest obłożony drastycznie różnymi stawkami cła - kilkanaście procent, gdy sprowadzany jest np. z Tajwanu, i dodatkowe kilkadziesiąt procent, gdy pochodzi z kontynentalnych Chin. Takie reguły wręcz zachęcają azjatyckich eksporterów do kombinatorstwa. Szybko wypracowali schemat, w którym towar wyprodukowany w Chinach wywożony był np. do Tajlandii lub Malezji, tam zyskiwał nową tożsamość i jako towar niepochodzący z kraju obłożonego cłem antydumpingowym trafiał do importera w UE - tłumaczy Piotr Sienkiewicz.
Dodaje, że unijny (np. polski) importer otrzymywał przy tym świadectwo pochodzenia sygnowane przez urzędników z Malezji bądź Tajlandii, które potwierdzało, że towar pochodzi z tego właśnie kraju.
- Dokument poświadczał jednak nieprawdę i był wydawany wyłącznie na podstawie zapewnień tajskiego lub malezyjskiego pośrednika - tłumaczy Piotr Sienkiewicz.
To zaś oznaczało, że importerzy powinni byli zapłacić znacząco wyższe cło przy odprawie i fiskus zaczął się o te pieniądze upominać.
Trefne rowery (niby) z Tajwanu
Piotr Sienkiewicz mówi, że nieprzypadkowo podał przykład rowerów, bo problem z nimi dotknął polskich importerów, którzy kilka lat temu sprowadzali je z Tajwanu. Mieli oficjalną dokumentację potwierdzającą ich tajwańskie pochodzenie.
- Śledztwo przeprowadzone przez unijny urząd OLAF (Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych) wykazało jednak, że większość tajwańskich rowerów pochodziła z kontynentalnych Chin, a eksporterzy, podając tajwańskie dokumenty pochodzenia, chcieli uniknąć kilkudziesięcioprocentowego cła antydumpingowego. Teraz ten koszt spada na polskich przedsiębiorców - opowiada.
Ekspert opisuje, jak wygląda taka procedura. - Przedsiębiorcy otrzymują pismo od naczelnika właściwego urzędu celno-skarbowego, w którym są informowani, że „mają prawo do bycia wysłuchanym” w trybie art. 22 ust. 6 unijnego kodeksu celnego. Co istotne, importer nie jest wcześniej powiadamiany o wszczęciu postępowania, nie może też uczestniczyć w nim na każdym etapie (w odróżnieniu od przepisów podatkowych). Pismo o prawie do bycia wysłuchanym jest w praktyce ostatnim etapem przed nałożeniem decyzji nakazującej dopłatę nawet kilkuset tysięcy złotych wraz z odsetkami - przestrzega Piotr Sienkiewicz.
Sądy administracyjne nie pomogą
Przedsiębiorcy, którzy znajdą się w podobnej sytuacji i odwołają się od decyzji naczelnika UCS, najczęściej przegrywają przed sądami administracyjnymi. Potwierdzają to m.in. wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego z 4 sierpnia 2021 r. (sygn. akt I GSK 2060/18 i I GSK 2170/18) oraz Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gdańsku z 19 sierpnia 2021 r. (sygn. akt III SA/Gd 389/21) i z 14 kwietnia 2021 r. (sygn. I SA/Gd 1210/20). Oba orzeczenia sądu I instancji są jeszcze nieprawomocne.
Gdański WSA jasno stwierdził, że „To, że sporne świadectwa są autentyczne i formalnie prawidłowe, bo zostały wystawione przez właściwy organ tajlandzki, nie oznacza jeszcze, iż materialnie są one prawidłowe, skoro zostały wystawione - czego dowiodło dochodzenie przeprowadzone przez OLAF - na skutek podania przez eksportera fałszywych danych co do faktycznego pochodzenia towaru. W takiej sytuacji nieprawidłowość materialna jest wynikiem działania samego eksportera”.
Również NSA w sierpniowym wyroku potwierdził, że świadectwa pochodzenia, które przedstawiał importer, powinny być prawidłowe nie tylko pod względem formalnym, lecz także materialnym.
- Współpraca z nieuczciwym azjatyckim eksporterem może więc okazać się bardzo kosztowna - podkreśla Piotr Sienkiewicz.
Wiążące informacje o pochodzeniu
Jak w takim razie polski importer może się zabezpieczyć? Zdaniem ekspertów jakimś rozwiązaniem (choć niegwarantującym stuprocentowej ochrony) jest złożenie wniosku o wydanie wiążącej informacji o pochodzeniu (WIP) towaru do dyrektora Izby Administracji Skarbowej w Warszawie. Od 2019 r. do końca stycznia br. przedsiębiorcy złożyli 273 wnioski o wydanie takiego dokumentu, a dyrektor warszawskiej IAS wydał 213 pozytywnych decyzji (patrz: infografika).
Wiążąca informacja o pochodzeniu jest ważna przez trzy lata, ale jak podkreśla resort finansów, „nie zastępuje tzw. dowodów pochodzenia”. Nie rozwiązuje więc w praktyce problemu, który może sprawić współpraca z nieuczciwym eksporterem, bo organy celne nie będą związane treścią WIP. Najlepszym rozwiązaniem jest więc wzmożona ostrożność biznesowa.
Brytyjskie towary made in China
Ekspertka celna, dr Izabella Tymińska, zwraca uwagę, że podobne problemy mogą obecnie dotyczyć importerów towarów z Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy, że zasadniczo zgodnie z umową handlową zawartą między Unią Europejską a Wielką Brytanią z 30 grudnia 2020 r. towary importowane z Wysp Brytyjskich korzystają z zerowej stawki celnej. Warunkiem jest jednak prawidłowe udokumentowanie brytyjskiego pochodzenia importowanego towaru.
- W praktyce tamtejsi przedsiębiorcy w ogóle nie analizują, jakie są wymogi, aby stosować zerową stawkę cła przy sprzedaży do UE. Na każdą fakturę wpisywane jest oświadczenie o pochodzeniu towaru z brytyjskim numerem EORI, ale unijny importer nie ma jak zweryfikować, czy sprzedawca miał prawo korzystać z takiego numeru, a sama transakcja może korzystać z preferencji celnej - podkreśla ekspertka.
Dodaje, że obowiązek rejestracji numeru EORI w brytyjskich systemach celnych powinien być priorytetem przy negocjacji ewentualnego aneksu do umowy handlowej. - Bez wprowadzenia takich zmian handel z Wielką Brytanią grozi podobnymi sytuacjami jak opisane wyżej zakupy na Tajwanie - przestrzega dr Tymińska.
Problemy potwierdza również Piotr Sienkiewicz. - Niestety, ale wielu brytyjskich eksporterów nieprzesadnie zawraca sobie głowę tym, czy ich towary spełniają warunki do stosowania zerowej stawki celnej. Polscy celnicy dokonujący rewizji często przecierali oczy ze zdumienia, widząc na „towarach brytyjskiego pochodzenia” napisy „made in China” - informuje ekspert.
Zarówno on, jak i dr Tymińska nie mają przy tym wątpliwości, że organy celne będą weryfikować znaczną część zgłoszeń celnych dotyczących towarów importowanych z Wielkiej Brytanii po brexicie i w konsekwencji niejeden importer niemile się zdziwi koniecznością dopłaty cła wraz z należnymi odsetkami. ©℗
Świadectwa pochodzenia, które przedstawia importer, powinny być prawidłowe pod względem nie tylko formalnym, lecz także materialnym
ikona lupy />
Ważne informacje o pochodzeniu towarów / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

Przykłady problemów w handlu z Wielką Brytanią

ikona lupy />
dr Izabella Tymińska ekspertka celna / Materiały prasowe
Przykład 1
Brytyjska firma sprzedała używaną odzież do Polski. Transport został zorganizowany przez polską firmę, towar został przewieziony na terytorium naszego kraju pod dokumentem tranzytowym T1. Do zgłoszenia celnego w procedurze uproszczonej wykorzystano m.in. kopię faktury sprzedaży wraz z oświadczeniem sprzedawcy o preferencjach celnych i z jego numerem EORI.
W trakcie wpisu do rejestru towar został zatrzymany do kontroli, a funkcjonariusz służby celno-skarbowej przyjechał dokonać jego rewizji. Podczas weryfikacji okazało się, że towary pochodzą z Bangladeszu, Indii, Egiptu i Chin (oznaczenia występowały na metkach przyszytych do odzieży). Niepodważalne więc było, że towar nie pochodził z terytorium Zjednoczonego Królestwa i nie mógł skorzystać z zerowej stawki celnej.
Naczelnik UCS przeprowadził postępowanie administracyjne i nakazał dopłatę cła według stawki 5,3 proc. Dodatkowo ze względu na uszczuplenie budżetu państwa, którego chciał dokonać agent celny (mógł zweryfikować kraje pochodzenia towaru), został na niego nałożony mandat w wysokości 3,7 tys. zł.
Przykład 2
W przewozie folii aluminiowej z Wielkiej Brytanii wykorzystano do zgłoszenia celnego kopię faktury sprzedaży, oświadczenie o preferencji celnej, numer EORI itd. Agent celny zastosował w związku z tym zerową stawkę celną, którą zakwestionował jednak organ celno-skarbowy. W odpowiedzi do naczelnika UCS polski przedsiębiorca oświadczył, że nie wie, skąd pochodzi towar, i nie przedstawił dodatkowych dowodów w sprawie.
Organ celno-skarbowy wystąpił w związku z tym z zapytaniem w ramach współpracy międzynarodowej do Wielkiej Brytanii z prośbą o pomoc w ustaleniu pochodzenia towaru przesłanego do Polski. W trakcie postępowania okazało się, że firma brytyjska jest tylko pośrednikiem sprzedającym towary (a nie jego producentem) i nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie brytyjskiego pochodzenia produktu.
Fiskus wydał na tej podstawie decyzję nakazującą dopłatę cła według stawki 7,5 proc. oraz nałożył cło antydumpingowe w wysokości 30 proc. Dodatkowo za chęć uszczuplenia budżetu państwa agent celny został ukarany mandatem w wysokości 4,9 tys. zł.