Coraz więcej ekonomistów proponuje to, co powinno się wydarzyć już dawno temu, to znaczy złożenie do grobu fiskalnych i antyzadłużeniowych reguł Unii Europejskiej. Na wystawny pogrzeb nie zasłużyły. W ciągu ostatnich dwóch dekad narobiły wiele niepotrzebnego zła, omal nie przewracając całej integracji europejskiej.
Coraz więcej ekonomistów proponuje to, co powinno się wydarzyć już dawno temu, to znaczy złożenie do grobu fiskalnych i antyzadłużeniowych reguł Unii Europejskiej. Na wystawny pogrzeb nie zasłużyły. W ciągu ostatnich dwóch dekad narobiły wiele niepotrzebnego zła, omal nie przewracając całej integracji europejskiej.
Dług publiczny nie wyższy niż 60 proc. PKB i deficyt budżetowowy nieprzekraczający 3 proc. PKB. Czemu akurat tyle? Bo tak! I nie może być inaczej. A jak się nie podporządkujesz, to już po tobie. No chyba że jesteś Francją albo Niemcami. Wtedy spojrzy się przez palce. Ale dla pozostałych nie ma litości, trzeba dać świadectwo. Takie właśnie ortodoksyjne myślenie dominowało w Unii Europejskiej aż do covidowego kryzysu. Ofiary były poważne. Grecja musiała się zgodzić na prywatyzację sporej części kluczowej infrastruktury (porty, lotniska). Włochy od dekady żyją w stanie politycznego rozedrgania, a rządy przychodzą i odchodzą, nie potrafiąc pogodzić dopasowania do reguł fiskalnych Unii z potrzebami własnych obywateli. A ile jest takich krajów, które ze strachu przed uznaniem za dłużnika – grzesznika wprowadziło kosztem wielkich ofiar społecznych końskie kuracje oszczędnościowe? Ile niepotrzebnych socjalnych dramatów? Ile zmarnowanego ekonomicznego potencjału?
Od lat ekonomiści przekonują, że obecne reguły fiskalne trzeba zmienić, bo są nieżyciowe i niezrozumiałe. Pierwszy krok zrobiono w czasie obecnej pandemii, gdy zostały one zawieszone. Oficjalnie do końca 2021 r. Oczywiście powodem jest to, że gdyby trzymać się unijnych reguł antyzadłużeniowych, to nikt – nawet najbogatsi – nie mógłby ochronić swoich obywateli przed negatywnymi skutkami zamknięcia gospodarki. Teraz czas na krok drugi – na pozbycie się szkodliwych reguł na dobre.
Propozycję taką złożyli właśnie ekonomiści Olivier Blanchard, Álvaro Leandro i Jeromin Zettelmeyer (z tej trójki najważniejszy jest oczywiście Blanchard, w latach 2008–2015 główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego). Ich zdaniem po pandemii nadejdzie moment na zmianę „fiskalnych reguł” na bardziej miękkie „fiskalne standardy”. W teorii standard tym się różni od reguły, że wyznacza tylko cel, nie określając ściśle, jak do niego dotrzeć. „Nie wolno jechać szybciej niż 50 km/h” to przykładowa reguła. Standard brzmiałby raczej „nie wolno jechać z niebezpieczną prędkością”. Jaka jest niebezpieczna, zależy od okoliczności. I być może faktycznie w przypadku problemu prędkości warto posłużyć się regułą. Jeśli zaś idzie o politykę fiskalną, to standardy są dużo lepsze – przekonują Blanchard i spółka. Dają bowiem społeczeństwom więcej luzu, inwencji i podmiotowości w ich wprowadzaniu.
W praktyce zmiana dotycząca polityki fiskalnej Unii Europejskiej mogłaby polegać na zastąpieniu twardych reguł (wspomniane 60 proc. dopuszczalnego zadłużenia) właśnie standardami. Na przykład „kraje członkowskie powinny unikać nadmiernego zadłużenia”. Z kolei „nadmierne zadłużenie” powinno zostać zdefiniowane nie jako wynoszące tyle i tyle, lecz raczej jako „niemożliwe do utrzymania bez zmiany obecnej czy planowanej polityki”. Zdaniem Blancharda unijne instytucje powinny nadal robić to, co robią: monitorować politykę makroekonomiczną krajów członkowskich. I dalej wysyłać ostrzeżenia. Czasami może nawet pogrozić palcem, ale to wszystko musi się odbywać z większym poszanowaniem podmiotowości krajów członkowskich. W skrócie: dość traktowania ich jak dzieci, których nie można na chwilę spuścić z oka, bo zaraz podpalą wszystkie firanki.
Oczywiście, że będzie wiele sporów i wątpliwości. Co to znaczy zadłużenie „niemożliwe do utrzymania”? Jaka polityka służy temu celowi, a jaka nie? Aby zmniejszyć trochę napięcia na linii Komisja Europejska – kraje członkowskie, ekonomiści proponują powołanie nowych instytucji rozstrzygających spory i mediujących. Tak niezależnych, jak to tylko możliwe.
Coś się bowiem musi zmienić. A to akurat jest bardzo obiecujący kierunek.
Unijne instytucje powinny nadal robić to, co robią: monitorować politykę makroekonomiczną i dalej wysyłać ostrzeżenia, ale wszystko z większym poszanowaniem podmiotowości krajów członkowskich
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama