Wygląda na to, że nie wystarczyło wtedy – np. w latach 80. – harować za parę dewiz u bauera, zameldować o nich posłusznie celnikom i wypełniając obywatelski obowiązek, złożyć je grzecznie w państwowym (innych nie było) banku.
Czy jednak rzeczywiście urzędnicy mogą dziś – biorąc za punkt wyjścia przepisy obowiązujące od 1992 r. – wszcząć postępowanie w sprawie dochodów z nieujawnionych źródeł i ewentualnie żądać karnego podatku? Zdaniem specjalistów ustawa z 1992 r. nie ma zastosowania do przychodów osiągniętych wcześniej. Władza ludowa dobrze wiedziała, kto i ile ma w skarpecie, nie wspominając o zaskórniakach w banku i deklaracjach celnych. Nie wiadomo, czy w ogóle w tamtym czasie wypracowane na czarno na saksach zarobki były opodatkowane – istotna jest analiza obowiązujących wtedy przepisów i umów o unikaniu podwójnego opodatkowania. Jeśli nie były, to w ogóle nie ma chyba tematu. Jeśli były i jeśli przyjmiemy, że rzeczywiście dochody nie zostały ujawnione, a powinny być, zaś wsteczne działanie ustawy obowiązującej od 1992 r. nie ma znaczenia – to i tak w grę wchodzi jeszcze przedawnienie. To prawda: nawet znakomici fachowcy mają problem z określeniem, kiedy rozpoczyna się bieg terminu przedawnienia w sprawach dotyczących nieujawnionych dochodów i źródeł – czy np. od momentu, kiedy dochody zostały zgromadzone, czy od momentu, kiedy zostały ujawnione światu, czyli inni, łącznie z fiskusem, mogli się o nich dowiedzieć. Upływ czasu ma znaczenie. Po 30 latach morderca może się przyznać publicznie i nie poniesie odpowiedzialności. W przypadku podatników miałoby być inaczej? Gorzej? Chyba tylko o ile uznamy, że ktoś, kto przywiózł upragnione przez ludowe państwo waluty, oddał mu je do dyspozycji, ale zapomniał się podzielić, popełnił zbrodnię przeciwko ludzkości. Ta się rzeczywiście nie przedawnia.