Żadna przyjęta przez pracodawcę metoda wyliczania wartości, jaką ma prywatny użytek służbowego auta, nie daje obecnie gwarancji niepodważalności. To z kolei wiąże się z poważnym ryzykiem podatkowym - mówi Eliza Skotnicka.
Media / mat. prasowe
Ustawodawca już kilkakrotnie przymierzał się do zmiany systemu rozliczania PIT z tytułu prywatnego użytku służbowych aut. Mimo to nie doczekaliśmy się żadnego rozwiązania. Dlaczego jest to palący, a jednocześnie trudny do rozwiązania problem?
Użytkowanie samochodu służbowego do celów prywatnych niewątpliwie jest przysporzeniem dla pracownika. Mamy tu do czynienia ze świadczeniem w naturze, którego wartość określa się na podstawie cen rynkowych stosowanych w obrocie rzeczami podobnego rodzaju lub gatunku (z uwzględnieniem m.in. stanu i stopnia zużycia). W przypadku używania służbowego auta do celów prywatnych problemem jest właśnie prawidłowa wycena takiego świadczenia.
Z czego wynikają trudności?
Z różnorodności występujących w praktyce stanów faktycznych. Od sytuacji, gdy pracownik dojeżdża służbowym autem tylko z domu do pracy i z powrotem, po takie, gdy ma auto do dyspozycji także w weekendy czy podczas urlopów.
Do tego dochodzą okoliczności związane ze statusem pojazdu (własność firmy, umowa leasingu) oraz zakresem świadczeń – pracownik może mieć obowiązek garażowania samochodu, z kolei pracodawca może finansować nawet całkowity koszt paliwa. A to i tak nie jest zamknięty katalog. Wyzwanie stanowi więc ustalenie, w jakim stopniu pracownik wykorzystuje samochód do celów prywatnych oraz jaką z tego tytułu odnosi korzyść.
Organy podatkowe nakazują ustalać wartość rynkową takich świadczeń, wykorzystując stawki stosowane przez wypożyczalnie samochodów. Dlaczego to nie rozwiązuje problemu?
Trudno uznać te dwie usługi za ekwiwalentne. Wypożyczalnie prowadzą działalność na zasadach komercyjnych, ponoszą większe ryzyko związane z nieznanym klientem niż pracodawca powierzający auto swojemu pracownikowi. Inny jest też cel udostępnienia auta klientowi przez wypożyczalnie (cel osobisty) i pracownikowi przez pracodawcę (głównie cel służbowy). Ale nawet jeśli uznać za właściwe odnoszenie się do cen stosowanych przez wypożyczalnie, to i tak pozostaje problem ustalenia procentu użytku prywatnego.
Co w takiej sytuacji robią firmy?
Część z nich znalazła salomonowe rozwiązanie i zezwala pracownikom użytkować firmowe auto wyłącznie w celach służbowych. W dzisiejszym świecie rozwiązanie to trudno jednak uznać za praktyczne czy realne.
Inne decydują się na wprowadzenie stałych ryczałtów, najczęściej kwot kilkusetzłotowych. Rzadko za takimi ustaleniami idą jakieś wyliczenia i analizy, co pozwala organom podatkowym łatwo je zakwestionować. Jeszcze inne – mierzą przebieg lub zobowiązują pracowników do deklarowania przebiegu pojazdu w celach prywatnych. Do liczby prywatnych kilometrów stosują następnie kilometrówkę, a więc wskaźnik, który zgodnie ustawą o PIT (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 361 z późn. zm.) dotyczy wyłącznie rozliczania kosztów używania samochodu prywatnego w działalności gospodarczej. W konsekwencji także to rozwiązane narażone jest na ryzyko podważenia.
Nie ma obecnie takiej metody wyliczenia wartości omawianego przysporzenia, która nie wiązałaby się z ryzykiem podatkowym. Jednocześnie bardzo trudno jest uzyskać potwierdzenie prawidłowości przyjętej kalkulacji w postaci wiążącej interpretacji podatkowej.
Pomysł na rozwiązanie tej kwestii miał ostatnio minister gospodarki. Niestety propozycja ta ostatecznie nie znalazła się w kolejnej ustawie deregulacyjnej. Pozostaje nam żałować?
Ministerstwo Gospodarki proponowało stały ryczałt, tj. doliczanie do podstawy opodatkowania wartości stanowiącej iloczyn 300 km i stawki kilometrówki. Oznaczało to podatek na poziomie 45 zł miesięcznie w przypadku aut o mniejszej pojemności silnika i 90 zł miesięcznie dla tych o większej pojemności (zakładając opodatkowanie na poziomie 18 proc).
Niewątpliwą zaletą tego rozwiązania było uproszczenie rozliczeń. jednak wątpliwości budzić mogło przyjęcie za podstawę wyliczenia przychodu wartości 300 km. Może się przecież okazać, że niektórzy pracownicy wykorzystują służbowe auto w dużo mniejszym, a inni w dużo większym stopniu, a mimo to płaciliby tyle samo.
Jak z tym zagadnieniem radzą sobie inne kraje?
W krajach europejskich normą jest precyzyjne uregulowanie kwestii użytku prywatnego samochodów służbowych. Najczęściej spotykanym rozwiązaniem jest ryczałt uzależniony od wartości auta.
W tym kontekście można przypomnieć inną polską propozycję Ministerstwa Finansów z 2009 r. Zakładała przychód w wysokości 0,5 proc. wartości pojazdu, który miał być liczony proporcjonalnie do liczby dni, w których auto było wykorzystywane do celów prywatnych. Nie było to jednak praktyczne rozwiązanie. Pracodawca miał bowiem monitorować prywatny użytek. W przeciwnym wypadku groziła mu sankcja, polegająca na podwyższeniu przychodu firmy o kwotę równowartości 1 proc. wartości auta.
Czy mamy więc w ogóle szanse na dobre, racjonalne przepisy?
Niewątpliwie metoda łatwego i jednoznacznego wyliczenia przychodu z tytułu prywatnego użytku służbowych samochodów to coś, czego brakuje w polskim ustawodawstwie. Minister gospodarki w maju zapewniał, że niebawem poznamy nowy pomysł na opodatkowanie służbowych aut. Podatek miałby postać ryczałtu, a jego wysokość może wynieść od 20 do 40 zł. Wysokość daniny ma zależeć od pojemności silnika. Miejmy nadzieję, że najnowsza wersja ryczałtu będzie racjonalna i dobrze przemyślana.