Już wkrótce możemy mieć na rynku dwa typy doradcy podatkowego. Takiego z certyfikatem resortu finansów. I takiego, który sam się takim mianuje.
Pierwszy ma mieć jednak wyłączne prawo do reprezentowania nas przed organami administracji publicznej i sądami. Drugi może zajmować się całą resztą. Oznacza to, że samozwańczy doradca nie będzie mógł reprezentować nas w urzędzie skarbowym. To dziwne rozwiązanie. O ile można bowiem zrozumieć, że w postępowaniu przed sądem powinien nas reprezentować ważniejszy typ doradcy, to już to, dlaczego w urzędzie nie może za mnie sprawy załatwić doradca z niższej półki, jest mniej zrozumiałe. Od razu stępiło to ostrze deregulacji. Powiem więcej, można odnieść wrażenie, że resort finansów postanowił tak deregulować zawód doradcy podatkowego, aby nie stała się mu specjalna krzywda. Dlatego zamiast przeprowadzić głębszą i przełomową, czyli w duchu wypowiedzi ministra Gowina, reformę, zajął się kosmetyką i legalizacją tego, z czym i tak ani ministerstwo, ani sami doradcy od początku powstania tego zawodu poradzić sobie nie potrafią. Dobitnym tego dowodem jest zapowiedź zniesienia kar dla tych czynności, które nie będą należały do wyłącznych kompetencji prawdziwego doradcy. Inaczej mówiąc, będzie można legalnie, bez groźby 50 tys. zł kary wypełniać pod urzędem skarbowym PIT przychodzącym tam ludziom za pieniądze. I nikt nic nie będzie nam mógł za taką działalność zrobić. Tyle tylko, że i dziś wiele osób takie usługi świadczy bez posiadania stosownych uprawnień. I też nic nikt im za to nie robi.
Podobnie jest zresztą z usługowym prowadzeniem ksiąg. Teoretycznie dziś by móc zajmować się usługowo, czyli za odpłatnością, prowadzeniem ksiąg, trzeba być albo doradcą podatkowym, albo uzyskać certyfikat MF. Do jednego i drugiego teoretycznie wiedzie droga przez egzamin. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że większość osób, które certyfikat dostały, nigdy egzaminu ministerialnego nie zdawała. Już dziś przepisy pozwalają bowiem w wielu przypadkach egzamin ten ominąć. Wystarczy ukończenie odpowiedniej szkoły.
Dlatego zamiast deregulacji zarówno w przypadku doradców podatkowych, jak i księgowych można mówić raczej o legalizacji wykształconych już dawno praktyk rynkowych. W dużym zakresie zawody te zderegulowały się same. I to na długo przed nastaniem czasów ministra Gowina. Sama reforma, w takim wydaniu, to raczej przyznanie się do bezradności wobec tego, co już na rynku jest, niż chęć zwiększania na nim konkurencji.
Komentarze (7)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeCo do reprezentowania podatnika przed organami podatkowymi, to obecnie zgodnie z ordynacją podatkową może to robić każdy (każda osoba fizyczna), a nie tylko doradca. Podobnie jest w postępowaniu przed innymi organami administracji (tak stanowi K.p.a). Nie rozumiem, więc za bardzo o co chodzi Pani Matyszewskiej w tym artykule. Podobnie niezrozumiałe są dla mnie propozycje Ministerstwa Finansów w tym względzie.
Redaktor słusznie zauważyła, że odebranie doradcy niecertyfikowanemu prawa reprezentacji podatnika przed organem, podczas gdy podatnika może reprezentować kazda osoba fizyczna zdolna do czynności prawnych - to po prostu kosmiczne jaja, gowinada koko spoko.
Doradca podatkowy jest zobligowany do zachowani tajemnicy zawodowej, a skąd mamy wiedzieć, że pan doradca bez uprawnień takiej tajemnicy dochowa?
z całym szacunkiem dla filozofa sprawiedliwości, ale o ile niektóre zawody mozna deregulować, o tyle pozostałe już niestety wymagają pewnej wiedzy, doświadczenia i umiejętności. Moim zdaniem doradca sie tu zalicza...
Będziemy mieli wolny rynek nieskrępowany żadnymi formalnymi wymogami, który będzie kontrolować zasada podaży i popytu, co zapewne przeniesie się na ceny oferowane za te usługi. Osiągniemy tym samym pełnię szczęścia deregulatora.
Pozostaje tylko kwestia - kto będzie brał odpowiedzialność za błędy popełnione przez takich "specjalistów"? Minister Gowin czy każdy z nas kto zwraca się o pomoc i liczy na jej najwyższy poziom, a nie tylko nazwę? Polisa OC może nie starczyć na zapłatę wszystkich szkód.
Wyobraźmy sobie tylko takiego pseudo doradcę który "klepie" PITy pod urzędem i zamiast odliczenia od dochodu, odliczy kwoty od podatku. Kto będzie musiał zapłacić zaległości podatkowe, nie licząc odpowiedzialności karno-skarbowej. Otóż Klient takiego niby-doradcy. Co z tego że kosztowało go to mniej niż u pełnoprawnego doradcy, skoro później będzie ciągany po urzędach i posądzany o oszustwa podatkowe. Każdy kto przeszedł taką ścieżkę osobiście lub znał taki przypadek, sam stwierdzi że do pewnych czynności wymagana jest wiedza i umiejętności, które ktoś zweryfikował niezależnie od nas, a nie tylko niewidzialna ręka wolnego rynku.
W większości przypadków deregulacja to wylewanie dziecka z kąpielą.
Jeżeli chcemy deregulować dostęp do zawodów, znieśmy egzaminy wstępne, ale pozostawmy egzaminy dopuszczające. Chyba że zmienimy system edukacji wyższej tak żeby od razu kształcił nam adeptów każdego z zawodów, co wydaje mi się mało realne.