Rostowski powiedział w RMF FM, że nie będzie żadnej terapii szokowej, bo to jest po pierwsze sprzeczne z filozofią rządu, a po drugie, nie ma w rządzie osób, które "zachłystywałyby się" swoim reformatorstwem. "Zawsze mówiliśmy, że ta kadencja będzie kadencją zmian strukturalnych (...). Na pewno jesteśmy zdecydowani przeprowadzić te reformy, ale nie widzimy ani potrzeby, ani konieczności, aby wprowadzać je w duchu konfliktu, jak miało to miejsce w przeszłości" - powiedział. "Będziemy nad nimi spokojnie pracowali" - dodał.
Rostowski wyjaśnił, że nie rozumie krytyki dotyczącej propozycji wydłużenia wieku emerytalnego kobiet do 67 lat i zrównania z wiekiem emerytalnym mężczyzn. Wskazał, że 67-letnie kobiety już dziś mają przeciętną oczekiwaną długość życia do 84 lat.
"Jeżeli żyjemy dłużej, to musimy dłużej pracować nie tylko po to, by samemu sobie zapewnić wyższą emeryturę (...), ale także musimy pracować, bo nasze składki bezpośrednio idą na emeryturę obecnych emerytów. Musi być dość pracujących ludzi, aby te emerytury były godne" - tłumaczył.
Zdaniem Rostowskiego argument, że pracujące osoby starsze będą blokować miejsca pracy młodszym, jest zupełnie nieuzasadniony. "Widzimy, że w krajach, w których ludzie najdłużej pracują, Niemcy, kraje skandynawskie, to są kraje, w których jest najmniejsze bezrobocie wśród ludzi młodych" - mówił minister.
Rostowski mówił także o zmianach dotyczących ulgi na dzieci. Przyznał, że jeżeli małżeństwo z jednym dzieckiem przekroczy choćby o 1 zł dochód uprawniający do uzyskania ulgi (premier Donald Tusk w expose mówił o 85 tys. zł - PAP), straci ją.
"Jak potem będą mieli drugie dziecko, to dostaną ulgę i na pierwsze, i na drugie. (...). Trudno sobie wyobrazić inny sposób na to, żeby ten mechanizm zachęcający ludzi do tego, żeby mieli drugie dziecko, (...) mógł funkcjonować" - powiedział.
Dodał, że na zmianach dotyczących ulgi prorodzinnej może stracić ponad 300 tys. rodzin najlepiej sytuowanych, a skarb państwa zyska na tym ok. 400 mln zł.
"Tutaj nie chodzi o to, aby oszczędzić, ale o to, aby naprawdę skonstruować ten system tak, by funkcjonował jako bodziec, kluczowy element polityki prorodzinnej, co do której wszyscy się zgadzają, że jest potrzebna" - dodał. Wskazał, że wśród zmian rząd proponuje też podniesienie ulgi na trzecie dziecko. Zaznaczył także, że w trudnych czasach trzeba zwrócić się też do lepiej zarabiających, aby więcej dorzucili do "naszej wspólnej narodowej skarbonki".
Pytany o planowane wpływy z podatku od kopalin - miedzi i srebra - powiedział, że będzie to "gdzieś tak w okolicach 2 mld zł w skali rocznej". Poinformował, że MF będzie pracowało nad rozszerzeniem podatku na inne złoża. "Każda z tych dziedzin ma swoją specyfikę. Tutaj mamy strukturę tego podatku już dobrze opracowaną i chcemy z tamtymi dopiero wystąpić jak będą podobnie dobrze opracowane (...). Przewidujemy w ciągu tej kadencji objęcie innych złóż" - mówił. "W następnym kroku będziemy chcieli pracować nad gazem łupkowym, węglem kamiennym i tak dalej" - dodał.
Dodał, że akcji KGHM skarb państwa nie ma zamiaru sprzedawać w bliskiej przyszłości, a wirtualna strata (na akcjach spółki) zostanie odrobiona w ciągu około ośmiu miesięcy, a potem będą same zyski. Według Rostowskiego reakcja rynku na informację Donalda Tuska o planach opodatkowania kopalin świadczy o tym, że nie wyciekła ona wcześniej.
"Nie ma żadnego dowodu, że ktokolwiek z tego skorzystał. Myślę, że to pokazuje, do jakiego stopnia mamy do czynienia w naszej ekipie z w pełni odpowiedzialnymi osobami, a do jakiego stopnia mamy w jednej z partii opozycyjnych, czy nawet dwóch, do czynienia z osobami, które cierpią na chorobliwą podejrzliwość" - ocenił.
W piątek podczas expose premier Donald Tusk zapowiedział podwyższenie podatku od wydobycia surowców, m.in. miedzi i srebra. Informacja wywołała spadek kursu KGHM: tuż po informacji spadek wyniósł 6 proc., a na zamknięciu piątkowej sesji kurs spółki wydobywczej obniżył się o 13,8 proc. do 143,90 zł. W piątek rano za akcję miedziowej spółki płacono ok. 167 zł.
Komisja Nadzoru Finansowego sprawdza, kto kupował i kto sprzedawał akcje KGHM, ale - jak informował jej rzecznik - to standardowa procedura.