Trzeba skończyć z 50-proc. ulgą dla dziennikarzy – grzmiał niedawno premier. Podobnie jednak jak jego poprzednicy pogroził palcem i wpisał zamiar likwidacji tej ulgi do ustawy o finansach publicznych. Nie, nie. Nie wpisał likwidacji. Wpisał zamiar zawieszenia jej stosowania na trzy lata. Ale tylko wtedy, gdyby okazało się, że relacja długu publicznego do PKB przekroczyła 55 proc.
To jednak nam nie grozi. Tak zapewnia nas od kilku dni minister finansów. Cięcie ulg i podnoszenie podatków zaplanowane warunkowo w ustawie o finansach publicznych to tylko taki plan B. Sygnał dla rynków, że Polska jako kraj stabilny przygotowana jest na każdą ewentualność. Pięknie. Tylko o jaką 50-proc. ulgę chodzi? Zajmuję się podatkami od 12 lat i o żadnej takiej nie słyszałem.
Rzecz jak zwykle w szczegółach i myleniu pojęć. Po pierwsze, te osławione 50 proc. to nie żadna ulga, tylko koszty uzyskania przychodu. Koszty stosowane po to, by podatek płacony był od dochodu.
Mają one rekompensować twórcom (nie tylko dziennikarzom, również autorom książek czy wykładowcom na uczelniach) nakłady ponoszone na stworzenie określonego utworu. Mówienie o uldze jest zatem nieporozumieniem.
Po drugie, koszty przy prawach autorskich nie wynoszą już 50 proc. przychodów. Zostały zmniejszone w dość sprytny sposób. Procenty zostały bez zmian. Ale podstawa, od której są liczone (słusznie zresztą) została zmniejszona o blisko 1/5.
Początkowo koszty te liczone były od przychodu brutto. Dziś liczone są od przychodów brutto pomniejszonych o składki ZUS. Podstawa ich wyliczenia jest zatem sporo niższa niż przed zmianą. Zatem mówienie o tym, że koszty te oznaczają 50-proc. ulgę w płaceniu podatku, jest co najmniej nieporozumieniem.
Po trzecie, rząd grozi, że zabierze zryczałtowane koszty dziennikarzom, tymczasem zaplanował zabranie ich wszystkim, którym dziś one przysługują. I problem nie jest w prawach autorskich czy wynagrodzeniu za patenty. W tym obszarze sporo jest bowiem patologii. Problem w tym, że zabrane (zawieszone na trzy lata) miałyby być także 20-proc. zryczałtowane koszty dla zleceniobiorców. O czym jednak ani premier, ani też rząd głośno już nie mówią. Łatwiej mówić o ukaraniu nielicznej w sumie i niezbyt lubianej społecznie grupie dziennikarzy niż o sporej grupie osób utrzymującej się z umów-zleceń i o dzieło.
Dość powiedzieć, że wyłącznie z praw autorskich przychody w rozliczeniu za 2009 rok wykazało nieco ponad 30 tys. osób. Z umów-zleceń i o dzieło blisko 700 tys. osób. Komu zatem, rząd przede wszystkim chce te koszty zabrać?
No ale na szczęście i zleceniobiorcy, i dziennikarze mogą spać spokojnie. Likwidacja zryczałtowanych kosztów (trzyletnie zmniejszenie do poziomu pracowniczego) na razie to tylko straszna bajka. No bo przecież, krytycznego poziomu zadłużenia nie przekroczymy.