Artur Kuczmowski: System estoński to nie tylko plusy, jak jednokrotne opodatkowanie w momencie wypłaty zysku, ale również ryzyko, że źle wprowadzony może prowadzić do wielu nadużyć podatkowych.
Ministerstwo Finansów planuje wprowadzenie od przyszłego roku w Polsce tzw. estońskiego CIT dla mikro i małych przedsiębiorstw. Czy pana zdaniem rozwiązanie zaczerpnięte z Estonii powinno dotyczyć tylko mikro i małych firm?
Estończycy od początku (od 2000 r.) upierali się, aby było to rozwiązanie dla wszystkich firm, bo ma ono fundamentalny wpływ na rozliczenia. Chodziło o dokapitalizowanie spółek w ten sposób, aby nie pobierać podatku w momencie, gdy zarabiają one pieniądze, lecz w momencie wypłaty dywidendy udziałowcom. Jeśli wprowadzimy estoński CIT tylko dla mikro i małych firm, to będzie problem. Pojawi się on chociażby w momencie, gdy małe przedsiębiorstwo będzie mogło spełnić wymogi pozwalające uznać je za firmę średniej wielkości. Niektórym z nich może przestać się opłacać generować większe przychody, aby zachować preferencje podatkowe.
Jaka stawka podatkowa obowiązuje w Estonii?
Są trzy liniowe stawki: 20 proc. podatku dochodowego od przedsiębiorstw (CIT), 20 proc. podatku dochodowego od osób fizycznych i 20 proc. VAT. Ale estoński CIT to nie tylko stawka, to również kompleksowe rozwiązania systemowe, różniące się od polskich.
Jakie są te różnice?
W Polsce mamy ewidencję dla celów bilansowych i podatkowych, a w Estonii nie ma takiego podziału. Nie ma ewidencji podatkowej, gdyż jest ona niepotrzebna. Ponadto podatek nie pojawia się w momencie uzyskania przychodu czy dochodu, a dopiero w momencie faktycznej dystrybucji zysków. Konstrukcja estońskiego CIT polega na tym, że płacimy podatek od wypłaconej dywidendy.
Nie ma czegoś takiego jak koszty podatkowe. W praktyce więc spółka może mieć w danym roku stratę bilansową (a nie podatkową), a mimo to wypłaci dywidendę za poprzednie lata i w konsekwencji będzie musiała zapłacić podatek.
Estoński CIT jest więc jednocześnie podatkiem dochodowym i od dywidend. Mamy zatem jednokrotne opodatkowanie, natomiast w Polsce jest ono podwójne – spółka płaci podatek od dochodu, a wspólnicy płacą daninę od otrzymanych dywidend.
Kolejna różnica – w Estonii mamy podatek od zysków wypłacanych i podatek od zysków ukrytych. Dywidendę można bowiem wypłacić wprost, a może być ona ukryta.
Kiedy mamy do czynienia z ukrytą dywidendą?
Zasadniczo wtedy, gdy firma ponosi wydatek niezwiązany z działalnością gospodarczą. System estoński zakłada, że również ukryta dywidenda również musi być opodatkowana 20-proc. stawką. Jest to jeden z bezpieczników, który ma zapobiegać uchylaniu się od opodatkowania. Chodzi więc o to, by właściciele firm nie mieli pokusy wypłacania sobie pieniędzy w celu uniknięcia podatków.
Proszę o przykład, kiedy mamy do czynienia z ukrytą dywidendą.
Przykładowo chodzi o sytuację, gdy spółka kupuje mieszkanie. Zasadniczo ma takie prawo. Jeśli jednak przyjdzie do niej organ na kontrolę i okaże się, że w mieszkaniu znajduje się, poza biurem, także sypialnia i pokój dla dzieci, to estoński fiskus może uznać, że zakup tego lokalu został sfinansowany z ukrytej dywidendy. Może więc zażądać podatku od kwoty, którą firma wydała na zakup mieszkania na cele prywatne i dodatkowo jeszcze pobrać składkę na ubezpieczenie społeczne.
Ukrytą dywidendą mogą być również pożyczki. Na początku funkcjonował w Estonii przepis, zgodnie z którym spółka mogła udzielić pożyczki udziałowcowi lub akcjonariuszowi w sytuacji, gdy zdeponował on równowartość podatku w urzędzie skarbowym, do czasu zwrotu pożyczki. Obecnie przepis ten się zmienił. Dziś, w przypadku pożyczek udzielanych na okres krótszy niż cztery lata administracja skarbowa musiałaby udowodnić, że jest to ukryta dywidenda, by móc ją opodatkować. Jeśli firma pożycza na dłużej niż cztery lata, to ciężar dowodu spada na nią.
Ponadto spółki estońskie, chcąc udzielać pożyczek osobom fizycznym, muszą być licencjonowaną instytucją pożyczkową. Jeśli nie są, to w ogóle nie mogą pożyczyć pieniędzy osobie indywidualnej, w tym również wspólnikowi.
Czy można to uznać za minus estońskiego systemu?
Tak, oczywiście, i to niejedyny. Jak wspomniałem, w Estonii, niezależnie od tego, czy spółka ma stratę, musi zapłacić podatek, jeśli wypłaca dywidendę z lat poprzednich. Co więcej w Estonii nie ma znaczenia amortyzacja podatkowa. To powoduje, że Estończycy nie mają pokusy generowania kosztów podatkowych, jak to się dzieje w Polsce.
Czy zatem pana zdaniem estoński system opodatkowania firm jest korzystniejszy niż polski?
Nie ma tu jednoznacznej odpowiedzi. System estoński na pewno jest prostszy, co pokazują badania między narodowe. Przeciętnie firma estońska poświęca na rozliczenia podatkowe 5 godzin rocznie, a polska – ok. 60 godzin. System jest prosty i czytelny. Trzeba też pamiętać, że po wprowadzeniu tego modelu w Estonii wpływy do budżetu państwa z tytułu CIT spadły w pierwszych trzech latach od 30 do 50 proc. Dopiero w czwartym roku podatek zwiększył się i to znacząco, bo aż trzykrotnie. To oznacza, że system estoński jest dużym obciążeniem dla budżetu państwa przez pierwsze lata od jego wprowadzenia. W kolejnych latach jest efektywny zarówno dla budżetu, jak i dla przedsiębiorców.
Powiedział pan, że w Estonii firmy nie mogą zaliczać wydatków do kosztów podatkowych. Wyglądałoby więc na to, że bardziej opłaca się przedsiębiorcom polski system.
To zależy od sytuacji danej firmy. Już samo porównanie stawek na poziomie mikrofirm pokazuje, że polskie rozwiązanie z 9-proc. CIT jest dla niektórych korzystniejsze od estońskiego, gdzie mamy 20-proc. CIT. Są więc elementy polskiego systemu, które są bardziej przyjazne dla przedsiębiorców. Zasadnicza różnica tkwi w tym, że system estoński jest prosty, transparentny i nie zmienia się tak często jak polski. To duża wartość dla firm. Od 2000 r. w Estonii nie zmieniło się zbyt wiele w podatkach dochodowych. W Polsce przeciwnie, co roku mamy długą listę zmian. Nawet takie rozwiązania jak ulga IP Box, 9-proc. stawka CIT, czyli zwolnienie w Polskiej Strefie Inwestycji, nie są wystarczająco przejrzyste i gubią się w nich nie tylko firmy, ale też sami urzędnicy.
Czy zatem według pana estoński CIT mógłby w Polsce zdać egzamin?
To dobre pytanie. W praktyce takich pytań rodzi się więcej, np. czy wprowadzać kilka elementów systemu estońskiego, czy tylko jeden – odsunięcie zapłaty podatku do momentu wypłaty dywidendy. Ponadto, jaką stawkę CIT mielibyśmy zastosować w Polsce w momencie wypłaty zysku? Czy oznaczałoby to przejście z 9 proc. na 19 proc.? Co będzie, gdy w trakcie roku przedsiębiorstwo spełni kryteria średniej firmy?
Jak więc wdrożenie tego podatku mogłoby wyglądać w Polsce?
Wątpię, aby Ministerstwo Finansów zdecydowało się na rezygnację z ewidencji podatkowej w mikro i małych firmach. Wprowadzenie estońskiego rozwiązania wymagałoby kompleksowej zmiany systemu podatkowego w Polsce, ale na to się nie zanosi.
Jednocześnie estoński CIT wpłynąłby pozytywnie na rozwój przedsiębiorczości i na zatrzymanie kapitału w firmach. Pytanie tylko, czy budżet państwa na to stać.
Rząd może przecież wyjąć z systemu estońskiego tylko jedno rozwiązanie, polegające na odroczeniu podatku do momentu wypłaty dywidendy. W praktyce byłby to powrót do rozwiązania, które funkcjonowało w Polsce w spółkach komandytowo-akcyjnych, zanim uznano te spółki za podatników CIT.
Podobnie jest w Polsce z opodatkowaniem funduszy inwestycyjnych i alternatywnych spółek inwestycyjnych. To oznaczałoby jedynie przesunięcie podatku dochodowego na moment wypłaty dywidendy. Jeśli jednak nie wprowadzimy takich bezpieczników, jak ma Estonia, to możemy sobie strzelić w kolano. Obsługując spółki polskie i estońskie, widzimy różnice w podejściu jednych i drugich do aparatu skarbowego. Polscy przedsiębiorcy są bardziej pomysłowi, w związku z tym bezpieczniki są jak najbardziej potrzebne. Bez nich samo odroczenie opodatkowania może stworzyć kolejne furtki do nadużyć.
Jak zatem ocenia pan polską propozycję wprowadzenia estońskiego CIT?
Moim zdaniem będzie to rozwiązanie korzystne dla przedsiębiorców, pod warunkiem że zostanie wprowadzone kompleksowo, jako rozwiązanie systemowe. Obecnie nie wpisuje się ono w polski system podatkowy, jest taką „wrzutką”. W efekcie znów skomplikuje to system.
Ponadto można obecnie postawić pytanie, czy budżet na to stać, zwłaszcza biorąc pod uwagę skalę transferów finansowych do firm w ramach tarcz antykryzysowych.