Sprawnie działający mechanizm polskiej gospodarki zaczyna dławić rynek pracy. trendy demograficzne wskazują, że może się to nasilić. Trzeba więc sięgać po rezerwy, wspierać rynek, aktywizować biernych zawodowo. Jak? Zmniejszając klin podatkowy.
Pracodawca i pracownik patrzą na to samo wynagrodzenie z dwóch różnych stron. Ten pierwszy widzi przede wszystkim kwotę, którą dostaje „na rękę”. Ten drugi wie, że musi jeszcze odprowadzić naliczony od wynagrodzenia podatek dochodowy (PIT) i składki ubezpieczeniowe. A tych jest kilka: ubezpieczenie emerytalne, rentowe, zdrowotne, wypadkowe, chorobowe oraz składki na fundusz pracy i fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych. Wszystko to razem z płacą netto składa się na koszt zatrudnienia. Klin podatkowy to różnica między pieniędzmi, które pracownik dostaje „na rękę”, a kwotą, którą na jego zatrudnienie wydaje firma. Obie strony wolałyby, żeby wynik tego matematycznego działania był jak najbliższy zeru. Ale jest też trzecia strona, budżet państwa, którego racje w dyskusji o klinie podatkowym też są bardzo istotne. Jako przedstawiciel właśnie tej trzeciej strony uważam, że w tej kwestii trzeba szukać złotego środka. To oczywiście nie jest sprawą prostą, ale konieczną.

Oczywisty kłopot