Resort rozważa dwie zmiany: limitowanie kosztów podatkowych w leasingu operacyjnym (do 150 tys. zł) oraz ograniczenie do połowy możliwości odliczenia kosztów nabycia i używania auta, jeżeli służy ono nie tylko do celów firmowych, ale i prywatnych (bez względu na to, czy samochód jest leasingowany, czy w kredycie, czy kupiony ze środków własnych). Ta druga zmiana najbardziej uderzy w indywidualnych przedsiębiorców, których stać najczęściej na zakup auta w cenie nieprzekraczającej 170 tys. zł.
Połowa ze 170 tys. zł to 85 tys. zł, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi dzisiejszy limit amortyzacji odliczanej od przychodu (20 tys. euro, co przy obecnym kursie 4,27 zł/euro daje kwotę 85 400 zł). Im bardziej więc cena auta będzie spadać poniżej 170 tys. zł, tym bardziej podatkowe odliczenie będzie się oddalać od obecnych 20 tys. euro, a przedsiębiorca, pomimo podniesienia bariery amortyzacji do 150 tys. zł, zostanie obciążony dodatkowymi kosztami.
Oferta pod klienta
Każda firma leasingowa ma dziś w swojej ofercie leasing z niskim lub wysokim wykupem. Ten drugi jest po to, aby klient mógł po dwóch, trzech latach wymienić pojazd na nowszy model, a jednocześnie nie brał sobie na głowę kłopotu z przeglądami, gwarancjami, ubezpieczeniem. Ale na ten rodzaj umowy decydują się z reguły firmy zamożne, które stać nie tylko na użytkowanie całej floty pojazdów, ale też ich systematyczną wymianę. W tym wariancie bardziej liczy się komfort i prestiż niż względy podatkowe.
Klasyka, czyli podatki
Zdecydowana jednak większość umów zawieranych jest przez drobnych przedsiębiorców, często indywidualnie prowadzących działalność gospodarczą. Dla nich liczy się głównie rachunek podatkowy. Po co mają kupować samochód za kredyt lub gotówkę, jeśli podatkowo bardziej opłaca im się wziąć go w leasing? Końcowy efekt i tak będzie taki sam – pojazd pozostanie u przedsiębiorcy.
W tym wariancie warunki umowy leasingu są skonstruowane tak, aby raty pokryły niemal całą wartość auta. Przez to końcowa cena wykupu (zwana wartością rezydualną) jest bardzo niska, wynosi od 1 proc. do 5 proc.
Ciężar wysokich rat jest jednak do udźwignięcia, bo można je w całości odliczyć od podatkowego przychodu i to od razu po zapłacie. To właśnie z tego powodu wielu leasingobiorców decyduje się na wysoki czynsz inicjalny (zwany popularnie opłatą wstępną). Można go w całości jednorazowo zaliczyć do podatkowych kosztów, co potwierdziły liczne wyroki sądów administracyjnych, a ostatecznie również samo Ministerstwo Finansów.
Nic zatem dziwnego, że klienci firm leasingowych często już na wejściu decydują się na spłatę nawet 40 proc. wartości auta. Zadowolone są obie strony: klient, bo ma wysokie odliczenie podatkowe, firma leasingowa, bo dostaje od razu sporą spłatę przedmiotu umowy, przez co może się już mniej martwić o ewentualną niewypłacalność leasingobiorcy.
Jest jeszcze jedna zaleta leasingu – brak kilometrówki. To oznacza, że koszty eksploatacji pojazdu (naprawy, wymiana opon, zakup części zamiennych i paliwa) można w całości odliczać od przychodu.
Jeśli dodać do tego stosunkowo niskie oprocentowanie leasingu (suma opłat przy leasingu na 36 miesięcy z 25-proc. wpłatą własną i 1-proc. wartością wykupu wynosi – w zależności od modelu – 101–105 proc. wartości pojazdu), to zakup auta za gotówkę lub kredyt traci jakikolwiek sens. Po pierwsze, auto trzeba byłoby amortyzować przez pięć lat, co oznacza, że koszty jego zakupu byłyby odejmowane od przychodu przez 60 miesięcy. To całkowicie wyklucza możliwość jakichkolwiek jednorazowych odliczeń (takich jak np. opłata wstępna przy umowie leasingu).
Po drugie, jeśli auto jest droższe niż 20 tys. euro (ok. 85 400 zł), to nadwyżki w żaden sposób nie udałoby się odliczyć od przychodu. Bo limit odpisów amortyzacyjnych, które można zaliczyć do kosztów podatkowych, wynosi właśnie 20 tys. euro.
Nic więc dziwnego, że mali przedsiębiorcy decydują się dziś na leasing, a nie na zakup auta za gotówkę bądź na kredyt.
Zalety rotacji
Czym innym kierują się firmy zamożne, które stać na leasingowanie całej floty pojazdów osobowych. Dla nich liczy się przede wszystkim możliwość regularnej wymiany samochodów co dwa, trzy lata. Nie chodzi tylko o to, aby prezes zawsze jeździł najnowszym modelem firmowej limuzyny. Dzięki tej formie leasingu po dwóch, trzech latach użytkowania auta nie trzeba się martwić ani o poważniejsze już naprawy, ani o to, czy znajdzie się potencjalny nabywca na zakup poleasingowego auta.
W tym modelu miesięczne raty leasingowe nie są wysokie, bo nie chodzi o to, żeby w ciągu dwóch, trzech lat spłacić całą wartość pojazdu. W założeniu mają one pokryć jedynie rzeczywistą utratę jego wartości. Z tych samych powodów nie ma często opłaty wstępnej (czynszu inicjalnego).
W konsekwencji wysoka jest wartość końcowa pojazdu (rezydualna), czyli ta, która pozostaje po zakończeniu umowy. Dla przedsiębiorcy nie ma to jednak znaczenia, bo nie bierze auta w leasing, aby je następnie wykupić, tylko by wziąć do używania kolejny, nowszy model. W konsekwencji można wziąć w leasing droższe auto, ale płacić raty leasingowe na podobnym poziomie, jak przy leasingu tańszego auta, kończącym się wykupem samochodu.
Firmy leasingowe oferują przy tym nie tylko finansowanie, ale i zarządzanie flotą. Nie trzeba więc się martwić o przeglądy, wymianę oleju czy płynu hamulcowego ani o naprawy gwarancyjne.
Bardziej przypomina to więc wynajem długoterminowy, ale nim nie jest. Znów powodem są podatki, a konkretnie brak kilometrówki. Dzięki temu koszty eksploatacji można w całości odliczać od przychodu.
Przy wynajmie, choćby długoterminowym, takiej możliwości nie ma. Wydatki eksploatacyjne, łącznie z zakupem paliwa, są kosztem podatkowym tylko do limitu wynikającego z przemnożenia liczby faktycznie przejechanych kilometrów (trzeba prowadzić ewidencję jazd) przez urzędową stawkę za 1 km przebiegu (niezmienianą od 11 lat).
Kto straci najwięcej?
W kogo więc najbardziej uderzą zapowiadane przez Ministerstwo Finansów zmiany zasad rozliczania leasingu samochodów osobowych oraz – ogólnie – kosztów podatkowych użytkowania aut? Przede wszystkim w drobnych przedsiębiorców, dla których leasing był dotychczas opłacalny głównie ze względów podatkowych.
Leasingobiorcy będą mogli odliczać od przychodu raty leasingowe tylko do wysokości 150 tys. zł (limit dotyczy pojazdu, a nie roku podatkowego). Tyle samo zaliczą do kosztów podatkowych, jeśli kupią samochód za gotówkę lub kredyt, z tym że zrobią to wówczas w formie odpisów amortyzacyjnych (dla porównania skutków zakupu i leasingu nie liczę odsetek od kredytu).
Oprócz tego wszystkie przedsiębiorstwa korzystające z samochodów osobowych dla celów mieszanych mają być objęte wspomnianym limitem 50-proc. podatkowych odliczeń. To sprawi, że ekonomicznie użytkowanie auta w firmie, czyli podstawowego narzędzia w pracy każdego przedsiębiorcy, będzie dużo bardziej kosztowne.
Na dodatek – jak zauważa Andrzej Sugajski, dyrektor generalny Związku Polskiego Leasingu – w zapowiedziach Ministerstwa Finansów zabrakło wyraźnego potwierdzenia, że ograniczenie do 150 tys. zł kosztów amortyzacji i leasingu samochodów osobowych nie będzie się dublować. Jest więc ryzyko, że będzie obowiązywać zarówno firmę leasingową (która amortyzuje samochód), jak i korzystającego (który płaci raty). A to oznaczałoby podwójne opodatkowanie nadwyżki, bo u obu stron umowy.
Zapowiadaną przez Ministerstwo Finansów rewolucję mniej odczują firmy, które korzystają z drugiego modelu leasingu. Bo, jak już powiedzieliśmy, nie kieruje nimi głównie chęć zaoszczędzenia na podatku. Stąd już dziś płacą stosunkowo niskie raty leasingowe, a wartość auta po zakończeniu umowy pozostaje wysoka.
Nawet jeśli auto byłoby warte 300 tys. zł, to niezależnie od tego, czy będzie ono służyć wyłącznie w firmie, czy także do prywatnych przejazdów, korzystający – jeśli tylko będzie chciał – wykorzysta cały nowy limit odliczenia 150 tys. zł. Pytanie, czy w ogóle będzie chciał to zrobić, czy wcześniej nie weźmie w użytkowanie kolejnego luksusowego pojazdu.