Na fali sukcesów w ściganiu i piętnowaniu przestępstw podatkowych najprościej byłoby przystać na wszelkie metody pozwalające ściągać zaległości. W myśl zasady: cel uświęca środki. Ale czy nawet wtedy, gdy błąd popełniają organy państwa?



W ubiegłym tygodniu opisaliśmy na łamach DGP dwie sprawy. Dzieli je niemal wszystko: kwota zobowiązania (w jednej chodziło o 45 tys. zł, w drugiej – ponad 22,8 mln zł), stopień zawiłości, długotrwałość sporu. To, co je łączy, to wina urzędnika.

W pierwszej Ministerstwo Finansów przez 5 lat publikowało broszurę, w której informowało o możliwości skorzystania z ulgi z PIT również przy spłacie kredytu zaciągniętego na sprzedawany dom lub mieszkanie.

W drugiej dyrektor izby skarbowej zdecydował o zwrocie wielomilionowej kwoty CIT. Jego decyzją zainteresował się potem prokurator, ale nie ulega wątpliwości, że została ona wydana po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wyrok ten był na tyle niejasny, że wątpliwości, które wzbudził, musiało rozwiać kolejne orzeczenie TK, wydane jednak dopiero po siedmiu latach.

Jaki był finał obu tych spraw? W pierwszej Naczelny Sąd Administracyjny orzekł, że nawet jeśli podatnik został wprowadzony w błąd przez urzędników, to i tak musi zapłacić podatek, bo sąd orzeka na podstawie przepisów prawa, a nie ministerialnej broszury. A prawo musi być jednakowe dla wszystkich – stwierdził NSA.

Werdykt w drugiej sprawie mógłby być taki sam, gdyby państwo nie popełniało tu błędu za błędem. Nie dość, że TK wydał niejasny wyrok, a dyrektor izby skarbowej niesłusznie zdecydował o zwrocie nadpłaty podatku, to na dodatek jeszcze ówczesne przepisy nie przewidywały możliwości uznania takiego bezpodstawnego zwrotu za zaległość podatkową. Błąd popełnili więc wszyscy, łącznie z ustawodawcą.

Co więcej, mimo tych uchybień, istniała szansa na odzyskanie podatku. Ani bowiem decyzja o nadpłacie, ani późniejsze stwierdzenie jej nieważności nie uchyliły kompetencji urzędu do określenia zobowiązania podatkowego. Warunek był tylko jeden – należało to zrobić, zanim doszło do przedawnienia.

Fiskus się nie wyrobił, a gdy czas już minął, postanowił odzyskać pieniądze okrężną drogą, zarzucając podatnikowi bezpodstawne wzbogacenie. Spójrzmy zatem, co by się stało, gdyby Sąd Apelacyjny w Krakowie uznał ten pozew za zasadny. Podatnik, który zapłacił daninę, a potem z winy urzędnika bezpodstawnie dostał jej zwrot, byłby w gorszej sytuacji niż ten, kto w ogóle niczego by nie zapłacił. Ten drugi mógłby po upływie 5 lat powołać się na przedawnienie. Pierwszy byłby bezpodstawnie wzbogacony.

A przecież prawo musi być jednakowe dla wszystkich. Nieprawdaż?