Wzrost wpływów z VAT po dwóch miesiącach tego roku jest imponujący. Z danych opublikowanych wczoraj przez Ministerstwo Finansów wynika, że do kasy trafiło w sumie 33, 5 m ld zł. To o 40 proc. więcej niż rok temu. Oczywiście częściowo to efekt triku, jaki zastosowało MF, wypłacając już w grudniu zwroty VAT, które powinno wypłacić w styczniu i lutym tego roku. Ale to wszystkiego nie tłumaczy i wypadałoby kogoś za te wyniki pochwalić. Tylko kogo?
Wzrost wpływów z VAT po dwóch miesiącach tego roku jest imponujący. Z danych opublikowanych wczoraj przez Ministerstwo Finansów wynika, że do kasy trafiło w sumie 33, 5 m ld zł. To o 40 proc. więcej niż rok temu. Oczywiście częściowo to efekt triku, jaki zastosowało MF, wypłacając już w grudniu zwroty VAT, które powinno wypłacić w styczniu i lutym tego roku. Ale to wszystkiego nie tłumaczy i wypadałoby kogoś za te wyniki pochwalić. Tylko kogo?
Zacznijmy od przyczyn. Dobry wynik za dwa miesiące to m.in. efekt zmian systemowych w VAT. Od nowego roku tylko mali podatnicy mogą rozliczać ten podatek kwartalnie, reszta musi robić to co miesiąc. Mamy więc przesunięcie: to, co normalnie wpływałoby do państwowej kasy w ciągu trzech miesięcy, teraz wpada do niej już po miesiącu. W nowej ustawie znalazły się zachęty do uczciwego rozliczania VAT, które oprócz wymiernych skutków finansowych wywołują też psychologiczny efekt: na wszelki wypadek nie ma kombinowania przy podatku.
Inny powód poprawy wpływów to jednolity plik kontrolny zawierający miesięczny bilans firmy zaprezentowany w jednej dla wszystkich standardowej formule. Od nowego roku obowiązek stosowania go objął małe i średnie przedsiębiorstwa, co mogło poprawić skuteczność typowania do kontroli. No i jeszcze punktowe działania, jak np. pakiet paliwowy, czyli zestaw zmian w akcyzie i VAT, które miały poprawić ściągalność podatków w tej branży. To, że pakiet działa, widać choćby w dobrych wynikach dwóch krajowych koncernów paliwowych, które mniej skarżą się na konkurencję szarej strefy.
Po takiej publikacji wyników budżetu wicepremier Mateusz Morawiecki może mieć powody do zadowolenia i ma się czym publicznie chwalić w mediach. Pewnie usłyszymy o tym, jak dobrze idzie zwalczanie oszustw podatkowych i jak ważne dla rządu jest tępienie vatowskich mafii. I bardzo dobrze. Niemniej trzeba pamiętać, że to, co widzimy dziś w zestawieniu budżetowych dochodów, w większości wynika z efektów pracy poprzednika – wicepremiera na stanowisku szefa MF. To Paweł Szałamacha przesłał pod obrady rządu, na krótko przed swoją dymisją, projekt nowej ustawy o VAT. To resort pod jego kierownictwem przygotował i wdrożył JPK. Pakiet paliwowy? Zaczął działać w sierpniu ubiegłego roku, gdy ministerstwem kierował Szałamacha. Notabene wiceminister Wiesław Jasiński, który przygotował pakiet, od stycznia już w ministerstwie nie pracuje.
Oczywiście stwierdzenie, że Morawiecki nic nie robi, byłoby grubym nadużyciem. Ale jakoś trudno oprzeć się wrażeniu, że walka o poprawę ściągalności podatków opiera się ostatnio na opowiadaniu o tym i czerpaniu z przyjętych już rozwiązań. Gdyby zestawić bilans dokonań Pawła Szałamachy i Mateusza Morawieckiego po pierwszych sześciu miesiącach urzędowania (wicepremier przejął MF pod koniec września), to więcej konkretów na koncie miałby ten pierwszy. Choć to Szałamacha był krytykowany przez niektórych kolegów z rządu za zbyt słabe, ich zdaniem, wyniki. Wstępną wersję JPK ministerstwo przedstawiło już w grudniu 201 5 r ., w marcu były opublikowane już struktury logiczne jednolitego pliku. Również w grudniu ministerstwo opublikowało projekt zmian w ordynacji podatkowej z klauzulą obejścia prawa (dzięki niej fiskus może zignorować podatkowe skutki każdej transakcji, jeśli uzna, że została ona przeprowadzona tylko po to, by obniżyć podatek). Trzeba tu przyznać, że minister Szałamacha miał w obu tych przypadkach ułatwione zadanie, bo czerpał z dorobku Ministerstwa Finansów rządu PO-PSL.
Na początku marca 201 6 r . rząd przyjął też projekt ustawy przygotowanej przez MF, drastycznie obniżającej limit wartości transakcji, które można rozliczać w gotówce (co miało uderzyć w szarą strefę). Jeszcze w lutym przygotowano projekt o spółce specjalnej, która miała być „zbrojnym ramieniem” resortu w walce z wyłudzeniami i prowadzić m.in. centralny rejestr faktur. A równolegle przecież resort Szałamachy pilotował wprowadzenie podatku bankowego i podatku od sprzedaży detalicznej. Z tego drugiego nic nie wyszło, ale pierwszy projekt leżał na stole już w styczniu. No i jeszcze reforma aparatu skarbowego: pierwsze wersje projektu wyciekły z MF już w lutym, ostatecznie parlament przyjął ustawę według projektu poselskiego. Ale nikt chyba nie ma wątpliwości, że to, co wpłynęło do laski marszałkowskiej na początku czerwca 201 6 r ., musiało być wcześniej opracowane w resorcie finansów.
Tymczasem w fiskalnym bilansie wicepremiera Morawieckiego można wpisać w zasadzie dwa rozwiązania. Pierwsze to nowy kształt kwoty wolnej od podatku. Od tego roku w PIT mamy dość skomplikowany system kwoty wolnej, z dwoma dodatkowymi progami dochodów i degresją. Zmiana zrobiona szybko, w ostatniej chwili, głównie po to, żeby wypełnić wyrok Trybunału Konstytucyjnego. I z pewnością nie można jej zakwalifikować jako wypełnienia wyborczej obietnicy PiS, czyli podniesienia kwoty do 8 tys. zł. A już na pewno nie ma nic wspólnego z poprawą ściągalności podatków. Podobnie jak druga pozycja z tego zestawienia: storpedowanie projektu podatku jednolitego. Pomysł, by zastąpić jedną daniną obecne podatki i składki, miał mocnych zwolenników w rządzie, ale nie spodobał się części opinii publicznej. Wicepremier Morawiecki nie czekał na szczegóły, zablokował dalsze prace, nie dając szansy innym członkom rządu na zapoznanie się z projektem. Efekt jest taki, że elementy tej reformy prawdopodobnie będą wprowadzane po kawałku – jak np. ozusowanie umów o dzieło czy zmiany w oskładkowaniu działalności gospodarczej.
Ze spraw, które mogą mieć bezpośredni związek z poprawą ściągalności, możemy przypisać Morawieckiemu plan wprowadzenia split payment w VAT, czyli podzielonej płatności. W skrócie ma to polegać na tym, że firma, płacąc fakturę dostawcy, będzie robiła dwa przelewy: z kwotą netto na rachunek sprzedającego i podatkiem wpłacanym bezpośrednio do urzędu skarbowego. O tym, że to ma być główny oręż fiskusa w walce z wyłudzeniami VAT, wiemy od połowy stycznia, czyli od ponad dwóch miesięcy. I to w zasadzie tyle. Bo projekt – jeśli nawet powstał – to do tej pory nie ujrzał światła dziennego, choć wicepremier plany ma ambitne i chce, by split payment był gotowy jeszcze w tym roku. Jeśli się uda, znów będzie powód do dumy, bo Polska będzie w ścisłej awangardzie, jeśli chodzi o uszczelnianie systemu poboru VAT.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama