Choć pomysł oficjalnie został odłożony na półkę, to wczoraj poznaliśmy jego szczegóły. Bo w każdej chwili rząd może zechcieć go odkurzyć.
ikona lupy />
Porównanie dochodów netto obecnie po reformie / Dziennik Gazeta Prawna
Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Henryk Kowalczyk i główny ekonomista ZUS Paweł Wojciechowski ujawnili na konferencji w Polityce Insight szczegóły pomysłu jednolitego podatku. Rozwiązanie miało być rewolucją w systemie podatkowym i składkowym w Polsce. Miało, ale zostało odłożone na półkę. Skala zmian byłaby ogromna, lecz wbrew obawom nie oznaczałaby radykalnego wzrostu obciążeń fiskalnych, a w niektórych przypadkach wręcz ich spadek. Podstawą rozwiązania miało być połączenie składek na ubezpieczenia społeczne i podatku od dochodów osobistych. Dziś mamy oddzielnie część składkową i oddzielnie podatek PIT.
Obecnie składka pracodawcy to 20,61 proc. podstawy wymiaru składki. Po zmianach miałoby to być 20 proc. Po stronie pracownika obciążenie podatkami i składkami spadłoby z 13,71 do 10 proc. Dziś oprócz składek płacony jest też PIT w wysokości 18 i 31 proc. Nowe rozwiązanie miałoby inną konstrukcję. Jego podstawą byłaby część liniowa, która zlikwidowałaby deficyt FUS. I w któej zawarta byłaby składka na ubezpieczenia społeczne, np. emerytalne. Ta część wynosiłaby 10 proc. w przypadku pracownika i 20 proc. w przypadku pracodawcy. Oprócz tego byłaby część progresywna, w której miałby się zawierać nie tylko dzisiejszy PIT, ale i składki na fundusze celowe np. NFZ. Danina byłaby nieco inna dla przedsiębiorców, pracowników i emerytów.
Pracownicy
Dwie stawki podatku oraz kwota wolna w wysokości 8 tys. zł. Płace byłyby obłożone liniową częścią daniny, podobnie jak dziś składkami. Różnice byłoby za to widać w części progresywnej. Osoby zarabiające do 667 zł miesięcznie, czyli 8 tys. zł rocznie, nie zapłaciłyby tej części podatku. Ci, których miesięczny dochód wynosi między 667 a 8 tys. zł, zapłaciliby 19 proc., a reszta – 29 proc. Część liniowa w każdym przypadku wyniosłaby 10 proc., więc łącznie najwyższa stawka jednolitej daniny wyniosłaby 39 proc.
W efekcie dla 97 proc. osób objętych daniną byłaby ona niższa niż obecne obciążenia. Reszta płaciłaby więcej, m.in. w wyniku zniesienia limitu składek na ZUS. Najwięcej zyskaliby pracujący na umowie o pracę. Dla nich wyższe podatki zaczynałyby się od zarobków powyżej 10 tys. zł. Im mniej oskładkowana dziś forma umowy, tym większe różnice in minus. Osoby zarabiające na umowę-zlecenie powyżej 10 tys. zł zapłaciłyby o 1 proc. więcej niż dziś, a najbardziej dotkliwe skutki nowa danina miałaby dla umów o dzieło. W każdym przypadku stawka byłaby większa niż dziś, bo obecnie od części tego typu umów składka nie jest w ogóle płacona. Mogłoby to być zrekompensowane wyższymi kosztami uzyskania przychodu.
Przedsiębiorcy
Dziś osoby prowadzące jednoosobowe firmy płacą ryczałtowe składki na ubezpieczenia społeczne. Mają do wyboru opodatkowanie według skali podatkowej (18 i 32 proc.) lub liniową stawką 19 proc. bez kwoty wolnej. Dla nich nowy sposób byłby rewolucją: ci mający dochód do 2 tys. zł miesięcznie płaciliby ryczałtową daninę 600 zł, czyli około dwukrotnie mniej niż dziś. Ci z dochodem od 2 tys. do 8 tys. zł miesięcznie zapłaciliby 24,5 proc. daniny, a zarabiający powyżej 8 tys. – 29 proc podatkoskładki.
Jak podkreśla Paweł Wojciechowski, oznaczałoby to utrzymanie premii dla działalności gospodarczej wobec opodatkowania pracy. Wojciechowski utrzymuje też, że Polska stałaby się bardziej konkurencyjna dla osób o niewielkich dochodach, które przed płaceniem ryczałtów ZUS uciekają dziś do Czech czy na Litwę. Po zmianach osoba zarabiająca 10 tys. zł zapłaciłaby o 45 zł więcej niż dziś. Istnieje też wariant liniowy ze stawką 25 proc. W nowym kształcie systemu składka szłaby w dużej części na konto emerytalne w ZUS, gwarantując wyższe niż obecnie przyszłe świadczenia przedsiębiorców.
Emeryci
Emeryci pobierający świadczenie byliby objęci tylko progresywną częścią daniny, czyli stawkami 19 i 29 proc. Ci, którzy dodatkowo pracują, zapłaciliby też część liniową. Wszyscy mieliby za to nieco niższą kwotę wolną niż pracownicy – na początek 4,8 tys. zł, ale w ciągu kilku lat miałaby ona wzrosnąć do 6 tys. zł. Paweł Wojciechowski tłumaczy to chęcią utrzymania składki dla osób aktywnych zawodowo. – Celem jednolitej daniny jest zwiększenie progresji, zmniejszenie arbitrażu i radykalne uproszczenie systemu – wyjaśniał założenia projektu.
Wczorajsza prezentacja ujawniała szczegóły pomysłu, nad którym rządowy zespół pracował przez większą część minionego roku. Pokazała, że wiele obaw wyrażanych w mediach okazało się na wyrost. Na razie jednak idea została odłożona ad acta, przede wszystkim ze względu na opór wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Choć Henryk Kowalczyk, pytany o przyszłość tego rozwiązania, powiedział wczoraj, by „nigdy nie mówić nigdy”.