Miarą rozwoju Polski są dziś nie tylko wskaźniki ekonomiczne czy zasobność naszych portfeli. Jest nią także to, że w trakcie kampanii wyborczej dyskusja o gospodarce, w tym o podatkach, zaczyna zajmować coraz ważniejsze miejsce.
Jeszcze kilka lat temu politycy nie poświęcali podatkom w trakcie kampanii wyborczych zbyt wiele czasu, o ile poświęcali go w ogóle. Teraz dyskusje o podatkach zaczynają zajmować należne im miejsce. Nie tylko zresztą w trakcie kampanii wyborczych, czego znakomitym przykładem są powracające co jakiś czas spory o obniżenie stawki akcyzy na paliwa. Z tego, że o podatkach politycy zaczęli częściej mówić nic sensownego jednak jeszcze nie wynika. Kłopot w tym, że poza nic nieznaczącymi sloganami żadna z istniejących dziś partii nie ma na ich temat nic do powiedzenia. Tradycyjnie już dominuje bylejakość, szafowanie utartymi – często nieprzystającymi już do rzeczywistości – schematami i naiwna wiara w to, że podatki mają magiczną moc sprawczą, która pozwala rozwiązać wszelkie problemy społeczne.
Nadal żaden polityk nie ma odwagi przyznać, że podatki są po to, by zapełniać państwową kasę, a nie uszczęśliwiać obywateli. Tak jak nikt nie ma obecnie odwagi przyznać, że najbliższe lata, i z uwagi na trwające obecnie zawirowania w świtowej gospodarce, i z uwagi na nasze aspiracje związane z członkostwem w strefie euro, nie będą sprzyjać obniżaniu podatków. Nawet jeśli dziś niektóre partie głoszą hasła obniżania VAT czy wprowadzania jednolitej, niższej stawki PIT, to wcale nie oznacza to – w przypadku zrealizowania tych obietnic – niższych podatków.
Obecnie każde obniżenie podatków w jednym miejscu musi skończyć się podniesieniem ich w innym. A to sprzyja rozregulowywaniu i tak mocno już skomplikowanego systemu. Sprzyja też narastaniu nierówności. System podatkowy działa jak naczynia połączone. Za niższe podatki i ulgi, które otrzymuje określona grupa podatników, płacą pozostali. Suma wpływów budżetowych musi być taka sama przed i po zmianach. Wiara w to, że może być inaczej, jest naiwnością. I to nawet, jeśli politycy przekonują, że jest inaczej, i że tylko oni mają klucz do naszej podatkowej szczęśliwości. Pora pogodzić się z tym, że podatki szczęścia nie dają. Są ceną, którą musimy płacić za decyzję o życiu w tym, a nie innym miejscu. Dlatego zadaniem polityków powinna być dbałość o to, by każdy obywatel z czystym sumieniem, a nie z porywów serca, mógł uznać, że cenę taką płacić warto.