W ostatnich dwóch latach nie ma praktycznie takich reform, które nie miałyby swego umocowania w podatkach. Każdy niemal resort, przygotowując zmiany przepisów, proponuje nową ulgę lub zwolnienie. W tym nieustannym wyścigu na nowe podatkowe przepisy brakuje tylko jednego uczestnika – Ministerstwa Finansów.
Resort finansów nie tylko nie wydaje się zainteresowany głębszymi reformami prawa podatkowego i ogranicza się do robienia drobnych w gruncie rzeczy porządków, lecz także na domiar złego za każdym razem jest niezmiernie zaskoczony, że inni chcą w jego zastępstwie reformować podatki na swój sposób. Niestety – co przeraża mnie najbardziej – często przy cichej akceptacji premiera, który opory ministra finansów łamie w takich sprawach równie łatwo, jak halny młode drzewka. Tymczasem system, który i tak daleko ma do doskonałości i wymaga prawdziwych, głęboko przemyślanych reform, kruszy się pod wpływem tych zmian coraz bardziej.
By jednak nie być gołosłownym, przypomnijmy, że w czasie gdy czeka nas trudna walka o obniżenie deficytu sektora finansów publicznych do 3 proc. PKB w perspektywie zaledwie dwóch lat, przynajmniej kilka ministerstw w ramach swoich reform proponuje nowe ulgi i zwolnienia. Kilka przykładów. Resort zdrowia ulgę na dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne. Drużyna od reformy OFE ulgę na wpłaty do IKZE (chociaż w przypływie zdrowego rozsądku wypłatę zgromadzonych w ramach emerytalnych oszczędności środków chce już opodatkować). Ostatnio, Ministerstwo Gospodarki zaproponowało w ramach tzw. drugiego pakietu deregulacyjnego zwolnienie z PIT abonamentów medycznych. Zaproponowało, dodajmy – w chwili, gdy fiskus wydaje się niemal pewny, że wygrał w tej sprawie walkę z podatnikami przed sądami.
Wszystkie te propozycje Ministerstwo Finansów przyjęło z dużym zaskoczeniem. I nic w tym dziwnego. Inne resorty nie mają w zwyczaju konsultowania swoich podatkowych pomysłów z ministrem finansów przed ich upublicznieniem. Co ma swoją – polityczną niestety – logikę. Każda propozycja kolejnej ulgi czy zwolnienia pozwala łatwo zbić polityczny kapitał. Niczego bowiem jako społeczeństwo nie jesteśmy bardziej złaknieni, jak podatkowych profitów. I to nie tylko nowych ulg i zwolnień, lecz także nowych sposobów na to, jak wystrychnąć przedstawicieli fiskusa na dudka. To czy z punktu widzenia interesu społecznego taka nowa droga ucieczki przed fiskusem ma jakikolwiek sens i czy jej koszty w ostatecznym rozrachunku nie okażą się dużo wyższe dla potencjalnych korzyści dla beneficjentów podatkowych przywilejów, ma już drugorzędne znaczenie.
Dlatego legalnie, półlegalnie lub całkowicie nielegalnie przed płaceniem podatków ucieka kto tylko może. Co więcej, odbywa się to niemal w świetle jupiterów. Wszak reklamy banków oferujących dziś lokaty umożliwiające ucieczkę przed podatkiem Belki zachęcają w istocie do tego samego. Przy pobłażliwej akceptacji ze strony resortu finansów, który ten wyciek podatkowych wpływów zatka dopiero w lipcu. Nic więc dziwnego, że politycy, którym szczególnie zależy na przypodobaniu się tuż przed wyborami narodowi, zgłaszają takie pomysły podatkowe, które trafiają do maksymalnie szerokiego kręgu potencjalnych wyborców. A w przypadku abonamentów medycznych grono to jest równie duże, jak w przypadku królujących w mediach przez kilka ostatnich dni spredów walutowych.