Rozmowa z dr. Januszem Fiszerem, radcą prawnym i doradcą podatkowym, docentem UW i partnerem w Kancelarii Gessel
Jakie wydarzenie podatkowe ze stycznia 2015 r. ocenia pan jako najważniejsze?
Z mojej perspektywy najważniejsze było wejście w życie zmian do obu ustaw podatkowych wprowadzających do polskiego systemu prawa podatkowego regulacje dotyczące zagranicznych spółek kontrolowanych, czyli CFC. CFC to rodzaj fikcji prawno-podatkowej, dolegliwej dla podatnika. Już widać, że w praktyce będzie z tymi regulacjami wiele problemów, szczególnie interpretacyjnych.
Wprowadzenie CFC to swoista rewolucja podatkowa polegająca na opodatkowaniu dochodów de facto i de iure nieotrzymanych przez podatnika (sic!), lecz jedynie uzyskanych przez kontrolowaną przez tego podatnika spółkę zagraniczną. Jest to pewna ciekawostka, podobnie jak uznanie przez polskiego ustawodawcę, że zagraniczną spółkę może kontrolować podmiot dysponujący pakietem zaledwie 25-proc. udziału w kapitale. Być może podatnik nigdy nie otrzyma tych dochodów, gdyż spółka nie dokona wypłaty dywidendy, lecz podatek – od wirtualnych dochodów – musi zapłacić.
Nowe przepisy zbyt wielu dodatkowych dochodów do polskiego budżetu zapewne nie przyniosą, natomiast na pewno stworzą wiele dodatkowej pracy dla doradców podatkowych i zagranicznych firm świadczących usługi korporacyjne, czyli obsługujących zagraniczne spółki posiadane przez polskich wspólników. A więc znów przykład myślenia życzeniowego, lecz mieszczącego się w kanonie wybitnie profiskalnego nastawienia resortu finansów, a w konsekwencji i ustawodawcy.
Czy jest to jedyny przykład regulacji podatkowej z ostatniego okresu, która ma charakter życzeniowy?
Niestety nie. Innym przykładem takiego myślenia jest wprowadzenie opodatkowania spółek komandytowo-akcyjnych podatkiem dochodowym od osób prawnych od 1 stycznia 2014 r. Postanowiono wtedy opodatkować spółki osobowe, jakimi są spółki komandytowo-akcyjne, podatkiem właściwym dla spółek kapitałowych, czyli radykalnie odejść od zasady, że dochód spółki osobowej opodatkowany jest jedynie u wspólników, a nie na poziomie samej spółki, gdyż nie jest ona podatnikiem podatku dochodowego. Oczywiście w wyniku tych zmian struktury optymalizacyjne oparte na spółkach komandytowo-akcyjnych i podmiotowo zwolnione od opodatkowania zamknięte fundusze inwestycyjne nie są już tworzone w Polsce, lecz – ponieważ natura nie znosi próżni – w to miejsce weszły specjalne luksemburskie spółki osobowe typu SCSp, mające tę samą charakterystykę podatkową co wcześniej polskie spółki komandytowo-akcyjne, a więc transparentność podatkową i możliwość emisji akcji.
Te uwagi dotyczyły polskich regulacji prawnych. A co z zagranicznymi?
Najistotniejszą – i niestety negatywną – zmianą jest mające miejsce właśnie teraz wprowadzanie polskich przepisów implementujących do naszego porządku prawnego wymogi amerykańskiej (sic!) ustawy FATCA. Stosowna umowa międzyrządowa została podpisana 7 października 2014 r. Zwrócę uwagę na nazwę tego aktu: umowa między rządem Rzeczypospolitej Polskiej a rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki w sprawie poprawy wypełniania międzynarodowych obowiązków podatkowych oraz wdrożenia ustawodawstwa FATCA. A więc skutki ustawy FATCA dotkną – co prawda pośrednio, ale jednak – polskiego prawa. Stosowny projekt zmiany ustawy – Ordynacja podatkowa jest już na etapie uzgodnień międzyresortowych. Te niezwykle skomplikowane i uciążliwe przepisy nakładają wiele obowiązków informacyjnych – i nie tylko – na polskie instytucje finansowe prowadzące rachunki dla obywateli amerykańskich lub nawet tylko amerykańskich rezydentów podatkowych. To dodatkowy obowiązek, z którego Polska nie będzie miała żadnych korzyści, a niemałe koszty jego wprowadzenia poniosą polskie instytucje finansowe.
Co jeszcze w obszarze podatków zwróciło pana uwagę w ostatnim okresie?
Muszę wspomnieć o niezwykle bulwersującej wewnętrznej notatce resortu finansów, z której wynika, że w 2015 r. kontrole podatkowe nie mają mieć celu prewencyjnego, lecz mają przynosić wpływy budżetowe. Jak tego oczekiwanego efektu nie będzie, to urzędy skarbowe mające najwyższy procent kontroli negatywnych, czyli takich, które nie spowodowały wymierzenia kar lub nałożenia dodatkowych obciążeń podatkowych, będą „pozbawiane pracowników kontroli podatkowej”. W zrozumiałym języku oznacza to zapewne zwalnianie „nieefektywnych” pracowników. Wnioski z tego stanowiska są wręcz – mówiąc językiem klasyka – „porażające”. Wynika z nich bowiem, że faktycznym celem kontroli nie ma być weryfikacja prawidłowości rozliczeń podatnika, czyli cel, o którym mówi ustawa, lecz zapewnienie dodatkowych wpływów fiskalnych.
Trudno znaleźć właściwe określenie dla takiej polityki resortu finansów. Skutki takiej polityki mogą być opłakane – znów pojawić się mogą liczne przypadki zniszczenia funkcjonujących przedsiębiorstw przez urzędników fiskusa, którzy na siłę będą szukali okazji do wymierzenia kar lub nałożenia dodatkowych podatków, a potem resort i tak przegra w toku postępowania sądowego, lecz dla przedsiębiorcy będzie to już tylko pyrrusowe zwycięstwo. Najsmutniejsze jest to, że takie fakty dodatkowo pogłębiają i tak już silny w społeczeństwie brak zaufania do państwa i jego organów, szczególnie zaś organów podatkowych, spychając Polskę na bardzo dalekie miejsce w rankingu państw przyjaznych przedsiębiorcom.
A może teraz dla odmiany powie pan coś bardziej pozytywnego o naszych podatkach w 2015 r.
Oczywiście, bardzo proszę. Nie wiem tylko, czy będzie to pozytywne, czy raczej wesołe, a to nie jest to samo. Otóż ruszyła prezydencka kampania wyborcza i jak to zwykle bywa, niektórzy kandydaci – albo nawet tylko kandydaci na kandydatów – już zdążyli złożyć wiele obietnic, zarówno podatkowych, jak i – mówiąc szerzej – finansowych. A to dodatki na dzieci po 500 zł, a to ulgi podatkowe na nowe technologie, a to enigmatycznie sformułowane ułatwienia podatkowe dla przedsiębiorców itd., itp. Wszystkie te obietnice są bardzo zabawne, zawsze bowiem są składane według sprawdzonej, lecz absurdalnej recepty: należy zwiększyć wydatki i jednocześnie obniżyć podatki.
Ponieważ prezydencka kampania wyborcza dopiero wkroczy w najbardziej ostrą i radykalną fazę w nadchodzących tygodniach, możemy się spodziewać jeszcze dalszej eskalacji obietnic i licytacji, kto da więcej, a mówiąc ściśle – kto więcej obieca. Pomijając już to, że konstytucyjne uprawnienia prezydenta nie pozwalają ani na samodzielne zwiększanie wydatków, ani na obniżanie podatków – to należy wyraźnie wskazać na ekonomiczny brak pokrycia dla takich obietnic.
Jednak wybory prezydenckie to jeszcze nic. Nadchodzące jesienią wybory parlamentarne dostarczą znacznie lepszych okazji do kaskady nowych, jeszcze bardziej niefrasobliwie radosnych obietnic podatkowych i finansowych.
A mówiąc poważnie – pozytywną informacją początku 2015 r. było to, że faktyczny deficyt budżetowy w 2014 r. okazał się niższy o 17 mld zł aniżeli zakładany w ustawie budżetowej – oby tak dalej i w 2015 r.