W tym miejscu w listopadzie ubiegłego roku odnosiłam się mało przychylnie do nowego otwarcia, ogłoszonego przez Donalda Tuska przy okazji odświeżania składu personalnego rządu. Premier zapowiadał wtedy skok cywilizacyjny... w życiu zwykłych Polaków. Skok finansowany głównie z pieniędzy, jakie Unia dała nam do wykorzystania w latach 2014-2020. Wróciłam do tego myślami, gdy przeczytałam podstawowe założenia zmian podatkowych (które może zaczną obowiązywać od 2016 r.).
Przyjaźniejsze (przynajmniej dla niektórych grup społecznych) obciążenia wobec fiskusa nie mają za wiele wspólnego ze skokiem cywilizacyjnym ani ze środkami unijnymi. Mają jednak ścisły związek ze skokiem wzwyż poczucia sprawiedliwości społecznej, finansami rodzin wielodzietnych i budżetem naszego kraju.
Wielokrotnie w debacie publicznej padał argument, że jedna kwota wolna od podatku dla wszystkich jest niesprawiedliwym rozwiązaniem. I proszę: będzie degresywna. Im ktoś bogatszy, tym więcej państwu za pośrednictwem urzędu skarbowego odda, a im biedniejszy – mniej. Naprawdę dobre rozwiązanie. I żaden bardzo zamożny Polak nie musi zmieniać obywatelstwa jak Gerard Depardieu, by uniknąć drakońskich stawek PIT, bo tych rząd na razie nie zamierza ruszać (wielu będzie z tego niezadowolonych).
Jak dołożymy do tego propozycję ułatwień podatkowych dla rodzin wielodzietnych, to mimo że tych za wiele nie ma w Polsce i trendy społeczne nie wskazują, by miało być inaczej, ręce same składają się do oklasków. Ale coś im przeszkadza w tym składaniu. To budżet państwa. Nie napełnia się przecież sam, a takie działania na pewno się na nim negatywnie odbiją. Z czego zasypiemy dziurę? Nie z VAT, bo tu też są rozważane obniżki. Nie z akcyzy, bo ta już dziś jest dramatycznie wysoka. Będą więc cięcia wydatków publicznych? Wejdą w grę jakieś inne rozwiązania, które są szykowane w zaciszach gabinetów ministerialnych? Tak czy siak ktoś z nas za to zapłaci. Kto?
Może niesłusznie zaprzątają mi głowę wątpliwości budżetowe, skoro jeszcze nie ma dokładnych wyliczeń, jak te zmiany wpłyną na kasę państwa. Może po prostu powinnam bić brawo. Zacznę to naprawdę robić. Nie dlatego, że nagle uwierzyłam w obiecywany skok cywilizacyjny w moim i rodaków życiu wskutek działań władz. Ale dlatego, że podobają mi się takie wyborcze podatki. Tak, tak – wyborcze. Nie mam bowiem złudzeń, że występuje tu mocna koincydencja, zwłaszcza w obliczu nie najlepszych sondaży dla partii rządzącej. Jeśli dzięki niskim wynikom poparcia zyskają obywatele, to oby te wyniki były stale niskie.