Może jest to bardzo uproszczone spojrzenie, ale głęboko wierzę, że jeżeli państwo chce czegoś od obywatela, to musi mu to napisać. Nie w formie np. listy przesłanek należytej staranności, tylko ustawy - mówi w wywiadzie dla DGP Ireneusz Krawczyk, radca prawny.
Ireneusz Krawczyk radca prawny / Dziennik Gazeta Prawna
Złożył pan skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie należytej staranności w VAT. Dlaczego do ETPC?
Nie mam jeszcze odpowiedzi trybunału w Strasburgu, czy została przyjęta. Mówienie więc o niej jest trochę przedwczesne.
Dlaczego? Może warto przetrzeć szlaki?
Ma pani rację. Niezależnie od tego, czy trybunał mi tę skargę odrzuci, czy nie, trzeba próbować. Problem z ETPC jest inny. Trybunał jest po prostu zawalony skargami, szczególnie z trzech krajów: Polski, Turcji i Rosji.
Dlaczego jednak do ETPC? Dlaczego nie próbował pan nakłonić któregoś ze składów sędziowskich Naczelnego Sądu Administracyjnego do skierowania w tej sprawie pytania prejudycjalnego do Trybunału Sprawiedliwości UE?
TSUE wypowiedział się już wiele razy w sprawie należytej staranności. Liczyłem się więc z tym, że nie namówię żadnego składu NSA ani WSA do skierowania pytania do TSUE. Uznałem, że wyczerpałem w kraju wszystkie możliwości.
ETPC bada naruszenia swobód i wolności obywatelskich, a nie sprawy podatkowe.
Nie chodzi o sprawę podatkową w takim kontekście, w jakim rozpatruje je TSUE, ale w bardzo prostym, wiążącym się z podwójnym ciężarem opodatkowania. Osoby, które reprezentuję, musiały dwa razy zapłacić VAT. Raz w cenie towaru, drugi raz, gdy państwo powiedziało, że nie mogą odliczyć zapłaconego podatku. De facto więc musiały go zapłacić z własnego majątku. Uważam, że zostały go pozbawione z powodu bardzo nieprecyzyjnych przepisów i krajowej praktyki, która przypomina łowienie w mętnej wodzie – zawsze się coś złowi. Uważam, że taki sposób pozbawiania podatnika majątku jest niezgodny z Europejską Konwencją Praw Człowieka.
To jednak jest problem przedsiębiorców, bo tylko oni mają, przynajmniej w teorii, możliwość odliczenia zapłaconego podatku. Czy ETPC zajmuje się sprawami przedsiębiorców?
Nie wiem, jak historycznie kształtowała się właściwość tego trybunału, ale obecnie rozpatruje sprawy nie tylko osób fizycznych, ale także przedsiębiorców. Złożyłem skargę spółki z o.o. i jestem przekonany, że sam fakt, iż jest to spółka z o.o., nie spowoduje odrzucenia skargi.
Co chce pan tą skargą zasygnalizować? Że wymaga się od podatnika czegoś, co nie wynika wprost z przepisu?
Tak, albo nawet więcej – wymaga się od podatnika czegoś, czego nawet państwo nie jest w stanie zrobić, dysponując całym ogromnym aparatem. Państwo nie jest w stanie znaleźć oszusta, a żąda tego od obywatela, nie dając mu przy tym żadnych instrumentów. Bo przecież podatnik nie ma możliwości sięgnięcia do informacji objętych tajemnicą. Czyli co ma robić? Jeździć za swoim kontrahentem i sprawdzać, skąd wziął paliwo? Miałem taki przypadek, autentyczny, życiowy: klient przez 5 lat kupował paliwo w podmiocie X. Wszystko było w porządku. Ale właściciel tego przedsiębiorstwa zachorował na raka. I w jakimś momencie było mu już wszystko jedno, jak wyglądają jego rozliczenia podatkowe. Jakby żegnał się z tym światem. No i teraz mój klient musi się tłumaczyć, dlaczego nie inwigilował tego kontrahenta. On odpowiada; bo przez 5 lat wszystko było w porządku, więc po co miałem go sprawdzać? A organ na to: nie, trzeba było sprawdzać codziennie, bo taka jest ogólna koncepcja należytej staranności.
Gdyby jednak spojrzeć na to z drugiej strony, to przecież organy podatkowe nie są w skórze tego przedsiębiorcy. Może uznały, że po 5 latach obaj panowie doszli do wniosku, iż można w inny sposób, dużo szybciej i łatwiej zarobić pieniądze.
OK, ale niech to zostanie wykazane.
W sprawie, o której pan mówi, zostało wykazane.
Ale mojemu klientowi w niczym to nie pomogło. Organy dalej twierdziły, że powinien był cały czas żyć w braku zaufania do swoich kontrahentów. Ta historia pokazuje, do jakiego doszło absurdu: nie wystarczy, że legalnie kupuję towar i płacę za niego. Muszę jeszcze poznać historię swojego dostawcy, przekonać się, skąd wziął towar, skąd jego poprzednik itd. A przecież przedsiębiorca jest nakierowany na osiąganie zysku. Jeżeli może kupić legalnie od jednego podmiotu za X złotych, a od innego za X+15, to powinien mieć prawo wyboru i kupić za X, bo dzięki temu będzie miał większy zysk, od którego państwo pobierze większy podatek dochodowy. Nie jest rolą podatnika, tylko państwa ścigać podmioty, które dopuszczają się oszustw, zwłaszcza na regulowanym, koncesjonowanym rynku. Co więcej, mój klient mówi mi teraz, że spotyka w urzędzie skarbowym, podczas przesłuchania, tego dostawcę, który – mówiąc nieładnie – zakosił VAT.
Jak to? Ten rzekomo żegnający się ze światem?
Tak, przychodzi teraz do urzędu. Ma się świetnie, spokojnie zeznaje i przeprasza mojego klienta, że go wpakował w kłopoty. Więc proszę powiedzieć, jak może czuć się mój klient? Jakby był w „Procesie” Kafki.
Czegoś jednak nie rozumiem. Urząd wie, kto oszukał i nikt nic z tym nie robi?
Bo on nie ma żadnego majątku, w związku z tym nikt nie próbuje mu wymierzyć realnego podatku. Bo gdyby mu go wymierzono, to trzeba byłoby go realnie ściągnąć. A wtedy być może należałoby uwolnić od odpowiedzialności odbiorców, którzy kupili towar. Wszystko to jest czasochłonne i niewygodne, więc lepiej powiedzieć, że to były słupy, które nie prowadziły żadnej działalności. I ściągnąć podatek od ostatniego ogniwa, bo przecież nie dochował należytej staranności, a może nawet był w złej wierze. Trzeba było kupić w Orlenie.
Podczas konferencji zorganizowanej przez Krajową Izbę Doradców Podatkowych „Oszustwa w VAT. Wyzwania dla doradców podatkowych” mówił pan o zasadzie Tesco.
To taki mój autorski przykład, ale chodzi o transakcje z uznanymi na rynku podmiotami i transakcje z mniejszymi graczami rynkowymi. Skoro istnieje duży rynek obrotu nielegalnym paliwem (Ministerstwo Finansów ocenia go na 30 proc.), to fiskus najchętniej widziałby zakupy paliwa jedynie na stacjach Orlenu. Co prawda koncern stałby się w ten sposób zapewne monopolistą i miałby bardzo nierynkowe ceny, ale wszyscy kupowaliby paliwo tylko od niego, bo tylko wtedy mieliby gwarancję, że odliczą VAT. Gospodarka rynkowa nie polega jednak na tym, żeby kupować tylko od jednego dostawcy. Pamiętajmy, że mamy gospodarkę wolnorynkową, a koncesje na handel i obrót paliwami wydaje nie kto inny, jak państwo. Słowem, z jednej strony państwo mówi: masz prawo handlować z podmiotem, któremu dałem koncesję i który w moim przekonaniu działa legalnie, ale jeżeli kupisz od niego paliwo, to bierzesz na siebie ryzyko, że na jakimś etapie obrotu tym paliwem nie zostały rozliczone wszystkie należności.
Trudno winić organy państwa, że wydają koncesje. Nie mogą na etapie ich udzielania przewidzieć, który podmiot w praktyce okaże się uczciwy.
I taka jest teraz wykładnia organów podatkowych oraz sądów: nie wystarczy, że sprzedawca miał koncesję od państwa, trzeba sprawdzić, czy faktycznie mógł mieć paliwo, gdzie je pozyskał, czy ma zaplecze magazynowe itd. Gdybyśmy jednak otworzyli ustawę o VAT, to na pewno nie znajdziemy w niej takich obowiązków. Podatnicy sami na siebie je nałożyli, widząc, co się dzieje.
No właśnie, kto przezorny, ten sam zaczął tworzyć sobie taką check listę i zbierać informacje o kontrahentach.
I spójrzmy do jakich patologii to doprowadziło. Jeżeli ktoś np. w 2009 r. usłyszał na jakiejś konferencji o problemach z rozliczaniem VAT (przypomnę, że nie była to jeszcze powszechna wiedza) i zaczął infiltrować swoich kontrahentów, żądał od nich numerów NIP, REGON, KRS itd., to potem organy twierdziły, że w ten sposób kamuflował oszustwa. No bo który normalny przedsiębiorca zbierałby tyle informacji o swoim kontrahencie? Tylko taki, który mógł się spodziewać, że kontrahent jest nieuczciwy.
A może robił to po to, żeby zebrać dowody własnej niewinności?
No i cóż z takiego alibi, skoro podatnik ani nie pojechał na bazę, ani nie zaprosił kontrahenta na wódeczkę, żeby ten się przed nim otworzył i powiedział, skąd wziął towar? Oczywiście trochę żartuję, ale robię to, żeby pokazać absurd argumentacji organów podatkowych. Od podatnika wymaga się dziś, żeby działał nie jak przedsiębiorca, tylko jak detektyw, który zanim cokolwiek kupi od podmiotu działającego legalnie, legitymującego się wszystkimi koncesjami, zezwoleniami itd., najpierw go solidnie zinfiltrował.
Ministerstwo Finansów kończy właśnie prace nad listą przesłanek należytej staranności.
To powinno wynikać z przepisu, a nie z ministerialnej listy, wypowiedzi prasowych pracowników MF ani nawet nie z interpretacji ogólnej. Zresztą proszę zauważyć – w sprawie przesłanek należytej staranności minister finansów nie wydał do tej pory nawet interpretacji ogólnej. A przecież zjawisko oszustw podatkowych jest znane od kilkunastu lat. Jeżeli ani upływ czasu, ani rosnąca skala oszustw nie spowodowały dotąd żadnej pozytywnej reakcji ustawodawcy, nie powiedział on jasno, czego oczekuje od uczciwych przedsiębiorców, to nie powinien teraz żądać od nich określonych zachowań. Inaczej byłoby, gdyby państwo już 10 lat temu powiedziało: słuchajcie, widzimy, że dzieje się coś niedobrego, powiemy wam, co musicie zrobić, żeby uniknąć konsekwencji, a my sprężymy się i stworzymy listę nieuczciwych podmiotów albo takich, co do których mamy wątpliwości. Tego nie było, państwo działało z dużym poślizgiem. Co więcej, wymagało potem, żeby podatnicy, na przykład już w 2005 r., doskonale zdawali sobie sprawę z czegoś, co państwo samo odkryło dopiero w 2008 r. albo 2010 r.
Dotychczas MF argumentowało, że lista takich przesłanek byłaby wskazówką dla samych oszustów, jak postępować, żeby nie narazić się na podejrzenie popełnienia przestępstwa.
To z gruntu irracjonalne. Czy musi istnieć przepis, który zakazuje oszustw podatkowych? Jeżeli ktoś chce wyłudzić VAT, to żaden katalog nie jest mu do tego potrzebny. Musi się po prostu liczyć z tym, że będzie odpowiadać na ogólnych zasadach. Mówiąc wprost, jeżeli przedsiębiorcy dzielą się wyłudzoną kwotą podatku, to moim zdaniem nie ma co się skupiać na dobrej wierze ani na należytej staranności, tylko należy wykazać, że doszło do popełnienia przestępstwa. Jestem przekonany, że w takiej sytuacji w żadnym sądzie prokurator nie miałby trudności z wykazaniem, że działania urzędników były prawidłowe i racjonalne. Co innego jednak, gdy podatnik wpakuje się w kłopoty, bo ktoś, kto uczestniczył na wcześniejszym etapie obrotu tym samym towarem albo następca, nie rozliczył VAT. Czy faktycznie uczciwy przedsiębiorca będzie ryzykował gigantyczny konflikt z państwem celem uzyskania jakiejś bliżej nieokreślonej korzyści? W zasadzie nawet nie bardzo wiadomo, jaką korzyść miałby uzyskać, kupując towar od tego, kto nie rozliczył VAT.
Co jest pana zdaniem przyczyną tego, że do tej pory nie ma przepisów określających należytą staranność? Czyżby tylko potrzeba odzyskania podatku od ostatniego ogniwa łańcucha, skoro nie udało się od poprzednich?
Nie mam takiej zdolności, żeby prześwietlić intencje Ministerstwa Finansów. Z doświadczenia jednak mogę powiedzieć, że ostrze zostało skierowane nie do podmiotów, które rzeczywiście dopuściły się nieprawidłowości i wyłudziły VAT, lecz tych, które pozostały ostatnie na placu boju, miały jeszcze majątek i można było go od nich ściągnąć. To skutki pozostawienia furtki pozwalającej na uznaniowość aparatu skarbowego. Nie jest ważne, czy będzie jakaś lista i czy podatnicy odhaczą na niej wszystkie punkty. Ważne, żeby fiskus miał możliwość weryfikacji stanu faktycznego według nieokreślonych kryteriów.
W sprawie przesłanek należytej staranności w VAT wielokrotnie jednak wypowiadał się np. Trybunał Sprawiedliwości UE.
To prawda, mówi się, że jest bogate orzecznictwo, bogata literatura, ale przedsiębiorca nie jest zobowiązany do tego, żeby z chwilą zarejestrowania działalności gospodarczej zaprenumerować fachowe czasopisma i śledzić orzecznictwo TSUE. Żaden też skład sędziowski nie powiedział do tej pory organom podatkowym: słuchajcie, szukamy normy, na podstawie której wymierzyliście podatek, i nie możemy jej znaleźć. Często mam poczucie, że występuję w roli tego, który nagle odkrył, iż mówi prozą. Może jest to bardzo uproszczone spojrzenie, ale ja głęboko wierzę w to, że jeżeli państwo chce czegoś od obywatela, to musi mu to napisać. Nie w formie listy, tylko ustawy.