Nie da się znaleźć rozwiązania, które zadowoli wszystkich. Lepiej więc z pomysłu zrezygnować – postulowano podczas sejmowej dyskusji. I jest to realne.
Parlamentarny Zespół na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego miał przeprowadzić wczoraj wśród posłów i przedstawicieli branży konsultacje na temat nowej wersji podatku handlowego – naliczanego od powierzchni sklepu. Tak zwany model francuski – w którym daninę płaciłyby sklepy od powierzchni przekraczającej określony próg i powyżej ustalonej wielkości obrotów, beneficjentem byłyby samorządy, i to one ustalałyby stawkę – został skrytykowany przez wszystkich obecnych na spotkaniu.
– Nasz postulat jest jasny: zrezygnować z podatku detalicznego – mówił Ryszard Jaśkowski, prezes Krajowej Platformy Handlowej „Społem”.
O tym, że danina od powierzchni jest drogą donikąd, przekonywał też Robert Krzak, wiceprezes Forum Polskiego Handlu. Po jego wprowadzeniu samorządy będą zainteresowane tylko tym, by rozwijały się u nich sklepy wielkopowierzchniowe. Bo na nich zarobią. Więc mimo dobrych zamiarów nie będzie żadnej ochrony małych sklepów.
„Zakrzyczenie” modelu francuskiego postawiło w trudnej sytuacji rząd. Bo jedyny wariant, jaki został na stole, to podatek liniowy (progresywny zakwestionowała Komisja Europejska). Ale handel i ten pomysł odrzuca. Jego przedstawiciele podkreślali, że przy utrzymaniu wysokiej kwoty wolnej od podatku takim rozwiązaniem znowu zainteresuje się KE, która uzna je za krzywdzące dla części sklepów.
– Z kolei podatek liniowy bez dużej kwoty wolnej uderzy w mały handel – podkreśliła Magdalena Osińska z departamentu prawnego Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Co więc zostaje? Zebrani posłowie i przedstawiciele handlu starali się podpowiedzieć inne rozwiązania, które mogłyby obronić polski handel przed nadmiernym rozprzestrzenianiem się dużych sieci handlowych. Proponowano m.in. 1-proc. podatek od przychodów dla wszystkich, ale z ulgami przy sprzedawaniu krajowych produktów. Albo 1-proc. podatek od dochodów – ale taki, który pomniejszałby podstawę opodatkowania przy PIT czy CIT. Inna propozycja: uchwalić ustawę, która rozwiązałaby wszystkie problemy, takie jak podatek, zakaz handlu czy kwestie koncentracji.
Żadne z tych rozwiązań nie zyskało aprobaty większości. Dlatego, jak zauważył Lech Kołakowski, poseł PiS, lepiej zrezygnować z jakiegokolwiek podatku niż doprowadzić do tego, by choćby złotówka została ściągnięta od polskich kupców.
„Upadek” podatku handlowego jest tym bardziej prawdopodobny, że resort finansów nie ma dużego zapału, by projekt ten przeprowadzić do końca. Od początku był politycznie ryzykowny, a fiskalna korzyść z nowej daniny nie byłaby duża w porównaniu z kosztami, jakie trzeba by było ponieść – np. przedłużającym się sporem z Komisją Europejską. Nawet podatek w wersji francuskiej, czyli zbliżony do Tascomu, nie budził w ministerstwie entuzjazmu, choć oddalał ryzyko zakwestionowania tego rozwiązania przez KE.
– Z punktu widzenia MF nie byłoby tu żadnego zysku. Teoretycznie wyższe dochody samorządów powinny zmniejszać deficyt sektora rządowego i samorządowego, wesprzeć plan utrzymania tego deficytu poniżej 3 proc. PKB. Ale z praktyki wiadomo, że jeśli samorządy uzyskują dodatkowe dochody, to od razu pojawiają się nowe wydatki, więc bilans wyszedłby na zero – mówi nam osoba z rządu.
Resort analizował od dawna warianty francuski czy hiszpański (gdzie podatek płaci się od metra powierzchni), ale w każdym przypadku problemem był udział budżetu centralnego w dochodach z podatku. Rozważano proporcjonalne zmniejszenie udziału samorządów we wpływach z PIT lub obniżenie subwencji ogólnej – ale byłoby to trudne technicznie do przeprowadzenia. Bo skala zmniejszenia byłaby różna dla różnych samorządów. Innym sposobem byłoby zadekretowanie procentowego udziału budżetu państwa we wpływach z lokalnego podatku od nieruchomości.
Oficjalnie MF z prac nad opodatkowaniem handlu nie rezygnuje, ale symptomatyczne jest wykreślenie z projektu budżetu na przyszły rok dochodów z tej daniny i wpisanie ich jako „inne dochody podatkowe”. Mniejsza jest też kwota – zamiast 1,6 mld zł jest ok. 1,2 mld zł.
– To był pomysł ministra Pawła Szałamachy, zapewne nie chciał on eksponować opodatkowania handlu w budżecie. Zmniejszono też kwotę, zakładając zapewne, że nowe rozwiązanie nie będzie tak efektywne jak pierwotne – przyznaje nasz rozmówca z rządu.