Niedawne zapowiedzi zmian w mediach publicznych przypomniały o opłacie audiowizualnej, od kilku lat promowanej przez przedstawicieli resortu kultury. W założeniu twórców tego pomysłu opłata audiowizualna miałaby zastąpić obowiązujący aktualnie abonament RTV, jednak w przeciwieństwie do abonamentu miałaby objąć wszystkich potencjalnych, a nie tylko faktycznych odbiorców sygnału radiowo-telewizyjnego.
W nazewnictwie stosowanym w odniesieniu do danin publicznych opłatami przyjęto określać te obciążenia nakładane na obywateli, które wiążą się z pewnym ekwiwalentem ze strony państwa lub organu administracji. Przykładem może być opłata skarbowa za wydanie zaświadczenia przez urząd skarbowy. Podatki, dla odmiany, są świadczeniami, którym nie towarzyszy żadne skonkretyzowane świadczenie ze strony państwa. Niestety opłata audiowizualna – w założeniu twórców tego pomysłu rozliczana wraz z zeznaniem PIT lub doliczana do rachunku za energię elektryczną – byłaby opłatą tylko z nazwy, a pod względem treści – kolejnym podatkiem. Rezygnacja z korzystania z sygnału RTV nie zwalniałaby bowiem z obowiązku uregulowania opłaty audiowizualnej.
Przyjęcie wariantu rozliczenia opłaty wraz z zeznaniem PIT oznacza, że przedmiotem opodatkowania byłby sam fakt rejestracji osoby jako podatnika. Innymi słowy każdy podatnik PIT zostałby uznany za odbiorcę mediów publicznych podlegającego obowiązkowej opłacie audiowizualnej, nawet jeśli z nich nie korzysta. Taka danina byłaby zatem formą pogłównego, czyli podatku funkcjonującego w poprzednich stuleciach i polegającego na zapłacie określonej, stałej kwoty przez każdego podatnika. Prawem ustawodawcy jest ustanawianie nowych podatków, lecz nie ma powodu, by nadawać im nazwy nieadekwatne do ich treści.
Zastosowanie drugiego wariantu, tj. doliczanie opłaty audiowizualnej do rachunku za energię elektryczną, byłoby tożsame z wprowadzeniem nowej formy podatku od nieruchomości, a konkretnie od budynków i lokali – bowiem w praktyce prawie wszystkie budynki i lokale w Polsce korzystają z energii elektrycznej. Nie oznacza to jednak, że wszystkie te nieruchomości są wykorzystywane do odbioru sygnału RTV. Podobnie jak w poprzednim wariancie – niewdzięcznym prawem ustawodawcy jest zwiększanie ucisku fiskalnego, lecz nie powinien on nazywać dodatkowego podatku od nieruchomości opłatą audiowizualną.
Niezależnie od oceny zasadności samego pobierania opłaty audiowizualnej powstaje pytanie, dlaczego twórcy tego podatku nie próbują znaleźć bardziej adekwatnej bazy danych o faktycznych odbiorcach sygnału RTV. Obecnie w Polsce jest ok. 9,7 mln abonentów płatnej telewizji (telewizji kablowej, platform satelitarnych i operatorów telekomunikacyjnych łącznie; dane za: www.telekabel.pl) i niewątpliwie każdy z tych abonentów opłaca abonament właśnie w tym celu, by korzystać z telewizji. Dlaczego ewentualna opłata audiowizualna nie mogłaby być doliczana do miesięcznego rachunku za telewizję wystawianego przez tych operatorów? Przy wpływach z abonamentu na poziomie 750 mln zł w 2014 r. oznaczałoby to dodatkowe 6,50 zł do każdego miesięcznego rachunku płaconego przez 9,7 mln abonentów telewizji, czyli prawie dwukrotnie mniej od kwoty opłaty (12 zł miesięcznie) proponowanej dawniej przez polityków. Gdyby stworzono możliwość objęcia opłatą również tych telewidzów, którzy korzystają z telewizji bez pośrednictwa operatora – np. przez zakodowanie sygnału i wprowadzenie dekoderów – miesięczna opłata pobierana od faktycznego odbiorcy mogłaby być jeszcze niższa niż wspomniane 6,50 zł.
Powyższe propozycje nie powinny być jednak odebrane jako zachęta dla ustawodawcy do wprowadzenia opłaty audiowizualnej w jakiejkolwiek postaci. Powinny natomiast zachęcić go do bardziej adekwatnego powiązania nowych danin publicznych z ich potencjalnymi beneficjentami, a w tym przypadku – z faktycznymi, a nie tylko domniemanymi odbiorcami sygnału RTV.