Sprawa jest znana, a metoda optymalizacji bardzo prosta. Jeśli firma ma budynek o powierzchni np. 1000 mkw. i wyodrębniła w nim dwa lokale o powierzchni np. 10 mkw. każdy, płaci podatek od nieruchomości za te dwa niewielkie pomieszczenia i za drobny ułamek (2/100) pozostałej części budynku (która jest traktowana jako część wspólna).
Sprawa jest znana, a metoda optymalizacji bardzo prosta. Jeśli firma ma budynek o powierzchni np. 1000 mkw. i wyodrębniła w nim dwa lokale o powierzchni np. 10 mkw. każdy, płaci podatek od nieruchomości za te dwa niewielkie pomieszczenia i za drobny ułamek (2/100) pozostałej części budynku (która jest traktowana jako część wspólna).
Przepis jest jednoznaczny – co w prawie podatkowym nieczęsto się zdarza. Nie budzi żadnych wątpliwości interpretacyjnych. Jest źródłem ogromnych oszczędności dla przedsiębiorców – w niektórych przypadkach sięgających milionów złotych rocznie. Osiągane są one jednak kosztem budżetów gminnych, czyli interesów wspólnych, bo takie zasady rozliczeń oznaczają, że większa część budynku (w naszym przykładzie ponad 960 mkw., czyli prawie cała jego powierzchnia) może być nieopodatkowana. Oczywiście, taki przepis – choć z jego wykładnią nie ma żadnych problemów, a ponadto zawiera rozwiązanie, które cieszy firmy – jest po prostu zły. Można się tylko dziwić (albo i nie dziwić, biorąc pod uwagę meandry polskiej legislacji), jak on w ogóle mógł się urodzić i dlaczego na jego zmianę – z technicznego punktu widzenia bardzo prostą, choć brzemienną w skutki – trzeba było tak długo czekać. Być może jesteśmy zamożnym państwem z bogatymi samorządami i musimy się troszczyć raczej o to, jak grosz publiczny wydawać, nie zaś jak go gromadzić. A być może komuś zabrakło wyobraźni lub dobrej woli. Tak czy inaczej od 1 stycznia 2016 r. nasz przykładowy przedsiębiorca będzie jednak musiał zapłacić i za dwa wyodrębnione lokale, i za całą powierzchnię wspólną. Po prostu budynek będzie w całości opodatkowany.
Wpływy z podatku od nieruchomości wzrosną. Nikt jednak nie protestuje, bo wszyscy wiedzą, że przepis był głupi, a zmiana konieczna. Zwykle jest tak, że na głupocie jednych (tu: ustawodawcy, który pewnie niejedno ma nazwisko i imię) inni dobrze zarabiają. Niektórzy mogą się co najwyżej martwić, że dłużej w ten sposób nie da się zarabiać i jednocześnie cieszyć, że i tak sporo dotychczas zyskali.
To dobry przykład na to, że profiskalne zmiany nie muszą wcale budzić kontrowersji i sprzeciwu, jeśli sprawa jest oczywista. Przeciwnie, zdziwienie i protest mogą wynikać z zaniedbania interesów fiskalnych, narażających nas na straty.
W tle jest, jak zawsze, koszt złych, głupich przepisów. Czasem – jak w przykładzie podanym na wstępie i w wielu innych przypadkach – bardzo wymierny .
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama