Przedsiębiorca, który chce podatek potrącić. Jeśli nie wie, bo np. mechanizm oszustwa jest dobrze zakamuflowany, bardzo skomplikowany i bierze w nim udział duża liczba firm i osób, tym gorzej dla niego.

Podsumować to należałoby w ten sposób: przedsiębiorca powinien prześwietlić każdego kontrahenta (może z wyjątkiem tego, z którym współpracuje od lat i może ręczyć za niego głową) i uczynić to z dokładnością zegarmistrza, przenikliwością Sherlocka Holmesa oraz najlepiej jeszcze z pomocą – w polskich warunkach – kogoś na podobieństwo jasnowidza z Człuchowa (zwłaszcza gdy w grę wchodzą np. karuzelowe transakcje międzynarodowe).

Oczywiście, takie podejście to absurd, szkodzący polskim firmom. Ale w końcu z czegoś się liczne, nierzadko zupełnie niepotrzebne, spory urzędów z podatnikami biorą.
Istnieje wprawdzie pewien kłopot z określeniem wymogów należytej staranności i oceną dobrej czy złej wiary podatników. Tu jednak pomocny jest Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Clou jego wyroków w tego typu sprawach jest następujące: uczciwy podatnik nie powinien być karany za to, że nie wiedział i przy zachowaniu należytej staranności (należytej oznacza przyjętej w stosunkach danego rodzaju, nie zaś przekraczającej granice normalnej praktyki, ustawowych obowiązków i zdrowego rozsądku) nie mógł wiedzieć, że zawierał umowy z oszustem.

Polskie sądy oczywiście podzielają - nie tylko dlatego, że muszą - takie podejście. To oznacza lepszą ochronę interesów uczciwych podatników – na etapie sądowego sporu. Ważne byłoby jednak, by także urzędnicy spojrzeli na to inaczej i by spraw przed sądami było mniej. Nie oznacza to, bynajmniej, że łagodniej powinni być traktowani ci, którym ani należytej staranności, ani dobrej wiary przypisać nie można: oszuści i ci, którzy z oszustami współpracują, a zasłaniają się co najwyżej naiwnością. Takich sądy, w tym TSUE, raczej nie bronią i fiskus też nie powinien. Musi tylko nauczyć się lepiej odróżniać jednych od drugich.