Zgłaszane niekiedy dziwaczne pomysły na podwyższenie i tak już wysokich podatków w Polsce są szkodliwe tak gospodarczo, jak społecznie i socjologicznie. Trzeba zaprzestać mnożenia pomysłów takich zmian, bo przynoszą one wiele szkód, a żadnych korzyści.

DR JANUSZ FISZER
partner w Kancelarii Prawnej White & Case i adiunkt UW
Jest środek wakacji, więc można zastanowić się nad zgłoszonym swego czasu pomysłem tzw. opodatkowania bogatych. Idea ta, bo jeszcze nie konkretny pomysł, miała być ewentualną receptą na znalezienie dodatkowych środków budżetowych na podwyżki dla pracowników ochrony zdrowia. Najbardziej oczywistą koncepcją byłoby wprowadzenie dodatkowej stawki PIT, np. w wysokości 50 proc. i czteroszczeblowej, silnie progresywnej skali podatkowej. Przypomnijmy, że taki prosty pomysł był już ćwiczony w listopadzie 2004 r. i został zdyskwalifikowany przez Trybunał Konstytucyjny z powodu zbyt krótkiej vacatio legis. Zapewne zachowanie odpowiedniego okresu vacatio legis pozwoliłoby w końcu na wprowadzenie tej stawki podatku, lecz jego efektywność byłaby i tak wątpliwa, gdyż według ówczesnych danych Ministerstwa Finansów temu podatkowi mogłoby podlegać zaledwie ok. 4 tys. podatników, a więc i wpływy budżetowe byłyby niewielkie w stosunku do skali potrzeb. Ruch taki byłby w dodatku dokładnie sprzeczny z ideą sukcesywnego obniżania podatków. Próba podwyższenia podatków w tym zakresie byłaby absurdem, a z punktu widzenia polityki gospodarczej w szerszej perspektywie - rodzajem mało wyszukanego samobójstwa.
Kolejnym możliwym pomysłem byłby ewentualnie tzw. podatek katastralny, czyli podatek od nieruchomości, naliczany nie od wartości nieruchomości przyjętej dla celów amortyzacji, jak ma to miejsce obecnie, lecz od realnej wartości rynkowej danej nieruchomości. Pomimo prowadzonych już od wielu lat prac nad takim podatkiem, jego wprowadzenie musiałoby zająć kilka lat. Najbardziej praco- i czasochłonnym elementem tego podatku byłaby gigantyczna operacja wyceny milionów obiektów: domów, apartamentów, mieszkań, działek itp. Nawet przyjmując uproszczony system wyceny, w którym wyceny dokonuje się dla całych kategorii (grup) nieruchomości, a nie dla poszczególnego obiektu wydaje się, że nie udałoby się tego skomplikowanego procesu zakończyć przed upływem 2-3 lat od jego rozpoczęcia. Tym samym i podatek katastralny nie jest szybką receptą na dodatkowe środki budżetowe.
Trzecim amatorskim pomysłem, równie szkodliwym co poprzednie, jest podatek majątkowo-dochodowy, łączący opodatkowanie posiadanego (i ujawnionego) majątku o wartości przekraczającej określone minimum, z opodatkowaniem wysokich dochodów uzyskiwanych przez posiadacza takiego majątku. Wprowadzenie tego podatku byłoby rodzajem domiaru znanego z lat 70. ubiegłego stulecia. Biada wtedy posiadaczom domków i mieszkań, wywodzących się z tworzącej się klasy średniej, o wyższych niż średnie zarobkach. Pomijać fakt, że taki domiar stanowiłby podwójne opodatkowanie (podatek taki byłby swego rodzaju dodatkiem do już zapłaconego PIT), to byłby to wyraźny sygnał, że w Polsce osobisty sukces finansowy, zazwyczaj okupiony wieloletnią, wytrwałą pracą i zwiększonym wysiłkiem - nie jest dobrem społecznie pożądanym. Korzyści z takiego podatku w sumie byłyby pewnie niewielkie, ale za to straty socjologiczne, polegające na zburzeniu mozolnie tworzonego, cennego etosu przedsiębiorczości, która buduje dobrobyt i zamożność osób bardziej niż przeciętnie przedsiębiorczych - bardzo duże, a ich wyrównanie w społecznej świadomości trwałoby lata.
(EM)
DGP