Największe sieci straszą wyższymi cenami, a ich mniejsza konkurencja zaciera ręce i z optymizmem patrzy w przyszłość.
Takie są pierwsze reakcje branży handlowej na ubiegłotygodniowy wyrok Sądu Unii Europejskiej.
Przypomnijmy, potwierdził on prawo Polski do wprowadzenia i pobierania progresywnej daniny od sprzedaży detalicznej (wyrok z 16 maja 2019 r., sygn. akt T-624/17). Unijny sąd unieważnił tym samym decyzję Komisji Europejskiej z 30 czerwca 2017 r. nakazującą naszemu krajowi zawieszenie poboru daniny.
Komisja ma dwa miesiące na złożenie ewentualnego odwołania do Trybunału Sprawiedliwości UE. Jeśli tego nie zrobi, albo TSUE podzieli wnioski pierwszej instancji, to Polska od 2020 r. będzie mogła pobierać podatek od sprzedaży detalicznej. Do tego czasu pobór daniny, która miała przynieść rocznie do państwowej kasy ok. 1,6 mld zł, został zawieszony ustawą opublikowaną w Dz.U. z 2018 r. poz. 2402.
Kłopotliwa progresja
Daninę, wprowadzoną od września 2016 r., miały płacić sieci handlowe osiągające miesięczne obroty powyżej 17 mln zł. Podatek dla przedziału przychodów pomiędzy 17 mln zł a 170 mln zł miał wynosić 0,8 proc. przychodu ze sprzedaży detalicznej. Powyżej tego progu sieci miały płacić daninę według stawki 1,4 proc.
Komisja Europejska uznała, że taka progresja stawek oznacza niedozwoloną selektywną pomoc państwa dla najmniejszych przedsiębiorców, co miałoby naruszać art. 108 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej.
Innego zdania był Sąd UE. Stwierdził, że aby uznać jakikolwiek podatek za niedozwoloną pomoc państwa, nie wystarczy zakwestionować jego progresywnych stawek. Nie można też zakładać, że jedynym rodzajem daniny, który byłby zgodny z Traktatem, jest podatek liniowy. Zdaniem Sądu UE „…można bowiem rozsądnie domniemywać, że przedsiębiorstwo, które osiąga wysokie przychody, może dzięki różnym oszczędnościom skali mieć proporcjonalnie niższe koszty niż przedsiębiorstwo, które osiąga skromniejsze przychody”.
Unijny sąd uznał, że decyzja KE z 30 czerwca 2017 r. mogła naruszyć autonomię fiskalną państwa członkowskiego.
Podziały w branży
Małe sklepy nie kryją zadowolenia. W orzeczeniu Sądu UE upatrują wyrównanie szans wobec największych sieci dyskontów i hipermarketów.
Jednak zdaniem Polskiej Izby Handlu stanie się tak tylko, jeżeli ustawa o podatku od sprzedaży wejdzie w obecnym kształcie, czyli z kwotą wolną na poziomie 17 mln zł miesięcznie i progresywnym sposobem poboru daniny.
– W unijnej Europejskiej Karcie Małych Przedsiębiorstw jest zapisane, że systemy podatkowe państw członkowskich powinny promować rozwój najmniejszych firm. W naszej ocenie taką funkcję spełnia polski podatek progresywny – mówi Maciej Ptaszyński, dyrektor Polskiej Izby Handlu.
Zarazem jednak dodaje, że mały handel ma świadomość prawa KE do złożenia odwołania od decyzji sądu pierwszej instancji.
Z takim scenariuszem liczy się również Joanna Kopińska, rzeczniczka rządu, która przyznała w piątek, że wielkie sieci zostaną opodatkowane, gdy tylko wyrok się uprawomocni.
Nadzieję, że do tego nie dojdzie, ma natomiast około 200 firm w Polsce. To duże sieci i sklepy wielkopowierzchniowe, które zostaną objęte wyższym podatkiem. Ich zdaniem moment na przywrócenie daniny nie jest najlepszy. Od ubiegłego roku obowiązuje bowiem zakaz handlu w niedzielę, który przełożył się na obroty sieci. Ich zdaniem dodatkowy podatek będzie kolejnym dużym obciążeniem, którego wiele podmiotów może nie udźwignąć.
– Od 2019 r. obowiązuje już opłata od reklamówek, a w planach jest wprowadzenie opłat za marnotrawienie żywności. Kolejny podatek może spowodować, że na rynku zaostrzy się konkurencja o klienta, co może przyczynić się do wypadnięcia z rynku niektórych sklepów. Ostatecznie konsekwencje tego poniesie konsument – uważa Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji. Zdaniem POHiD powrót podatku handlowego może przełożyć się na wzrosty już dziś rosnących cen.
Według ekspertów trzeba liczyć z tym, że sieci przerzucą podatek na inne podmioty, w tym zwłaszcza dostawców. Taki plan miały już w 2016 r., gdy zapowiadano wejście w życie podatku.