PiS zabrało się do najbardziej ambitnej reformy systemu ubezpieczeń społecznych i podatków od początku lat 90. Chciało wprowadzić jednolitą daninę, która kończyłaby fikcję kilku strumieni finansowych od pracodawcy do urzędów skarbowych i ZUS. Zmiany miały też zwiększyć progresywność klina podatkowego, czyli sumy danin publicznych, jakie płacą wszyscy Polacy (dzisiaj to przeciętnie 36 proc. wynagrodzenia). Wicepremier Mateusz Morawiecki z reformy jednak zrezygnował, bo nie zgadzał się, by pracodawcy płacili większe podatki, choć wypracowane przez rządowy zespół zmiany niekoniecznie do tego prowadziły.
Dodatkowo, zamiast reformy strukturalnej, Sejm uchwalił zmiany w kwocie wolnej od podatku, które wprowadzają jedynie częściową progresywność podatkową. Warto pamiętać, że brak reformy jednolitej daniny utrudnia realizację innego rządowego celu, czyli wprowadzenia budżetowego finansowania ochrony zdrowia. Likwidując NFZ, trzeba będzie także zlikwidować składkę zdrowotną i jednocześnie o kilka punktów procentowych podnieść stawki podatku PIT lub też nadal utrzymać fikcję jej istnienia i rozliczania przez ZUS. Na początku roku napisaliśmy raport „Jak naprawić klin podatkowy”, diagnozujący problemy opodatkowania pracy w Polsce. Zalecaliśmy wtedy rządowi trzy działania, które powinny być równie ważne przy zmianie systemu opodatkowania pracy.
Po pierwsze, należy przeprowadzić skonsolidowaną reformę klina podatkowego. Innymi słowy, zmniejszając obciążenie składkowo-podatkowe prac najmniej efektywnych pracowników (tych zarabiających najmniej), wprowadzić progresję w składkach i podatkach. Oznaczałoby to np., że od osób o zarobkach nieprzekraczających 50 proc. średniej krajowej odprowadzałoby się wyłącznie składkę emerytalną (19,52 proc.), a pozostały ciężar opłacenia świadczeń dla tej osoby braliby na siebie inni podatnicy. System byłby progresywny, ale nie oznaczałoby to znaczącego zwiększenia obciążenia dla pracowników zarabiających powyżej 10 tys. zł brutto, a jedynie wzrost stawki podatkowej o kilka punktów procentowych.
Piotr Arak analityk w think tanku Polityka Insight / Dziennik Gazeta Prawna
Wszystko zależałoby od tego, jak bardzo progresywny miałby być klin. Nie zachęcaliśmy rządu do tego, by zajmował się samozatrudnionymi, którzy wykonują często zadania zbliżone do pracujących na umowę o pracę, bo do kontroli tego jest Państwowa Inspekcja Pracy. Klin płacony przez przedsiębiorców jest niższy, ale wprowadzenie progresji byłoby błędem politycznym i co ważniejsze demotywowałoby do rejestrowania działalności gospodarczej w Polsce. Samo wspominanie o takim wariancie było błędem.
Po drugie, reformie klina podatkowego musi towarzyszyć zmiana prawa pracy, która uelastyczni przepisy powstałe w latach 70. XX wieku. W kraju, w którym około miliona pracowników pracuje na umowach cywilnoprawnych o mniejszym opodatkowaniu pracy i jednocześnie mniejszych obowiązkach pracodawcy, prawo pracy musi być zmienione. Dlatego postulowaliśmy wprowadzenie single contract, jednolitego kontraktu, w którym pracownik uzyskiwałby dodatkowe uprawnienia stopniowo, w trakcie trwania umowy. Konsekwencją byłoby stopniowe wycofywanie obecnie istniejących umów o dzieło lub zlecenie, np. poprzez maksymalny dochód możliwy do uzyskania na tych preferencyjnych warunkach. Rząd powołał komisję kodyfikacyjną prawa pracy, ale najpewniej jej pomysły pójdą w kierunku przeciwnym i nie zliberalizują przepisów.
Po trzecie, nie można komunikować reform tak, jak to robił rząd PiS. Jeżeli rządzący decydują się na wprowadzenie tak ważnej zmiany, to obok prac merytorycznych trzeba informować obywateli o tym, co one będą oznaczały. Z perspektywy komunikacyjnej ważniejsza jest korzyść, jaką uzyska większość pracowników i pracodawców przez niższe pozapłacowe koszty pracy i wyższe wynagrodzenia netto, niż to, że część specjalistów i urzędników wyższego szczebla zapłaci wyższe podatki. Brak takiej komunikacji w połączeniu ze sporem medialnym między członkami rządu o to, czy samozatrudnieni zapłacą wyższe podatki, doprowadziły do pogrzebania projektu. Reforma, którą popierała większość ekspertów, przepadła przez słabość komunikacyjną polityków.

Warto także pamiętać, że wprowadzenie tej reformy znacząco obniżyłoby koszty administracji podatkowej i ZUS, bo tylko jedna z tych instytucji musiałaby się zajmować rozliczeniami. A bez reformy klina podatkowego nie da się zwiększyć wskaźników zatrudnienia w Polsce, nie da się też zmniejszyć szarej strefy i ograniczyć umów śmieciowych. W tej postulowanej zmianie nie chodzi o to, by znacząco zwiększyć opodatkowanie pracy osób dobrze zarabiających, ale by zmniejszyć ciężar podatkowy, jaki muszą ponosić mikroprzedsiębiorcy, i zwiększyć dochody tych, którzy zarabiają dzisiaj mniej. Sama reforma kwoty wolnej to zdecydowanie zbyt mało i na dodatek wprowadza ona wiele zamieszania. Choćby w kwestii rozliczania się wspólnego małżonków czy tego, że każda zarobiona złotówka w przypadku dochodu w przedziale 85,5 tys. – 127 tys. zł jest opodatkowana wyższą stawką niż dochody powyżej 127 tys. zł. Była szansa na dobrą zmianę w podatkach, a skończyło się gorzej, niż było wcześniej, bo po komunikacyjnej porażce, jaką zaliczył rząd, nikogo do tej reformy już się nie uda przekonać

Piotr Arak
analityk Polityki Insight