Danina liczona od powierzchni, z której wpływy trafiłyby do samorządów, a te mogłyby kształtować jej stawki – to pomysł na opodatkowanie sprzedaży detalicznej forsowany przez część posłów PiS.
Dyskusja nad tą wersją podatku ma rozpocząć się 5 października na posiedzeniu Parlamentarnego Zespołu na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego, którego członkowie cały czas aktywnie pracowali nad sposobem opodatkowania sprzedaży detalicznej. Poseł Adam Abramowicz, przewodniczący zespołu, mówi, że podatek liczony od powierzchni jest alternatywnym rozwiązaniem wobec podatku liniowego od obrotów. Jak dodaje, trudno uzyskać kompromis w sprawie liniowego z handlowcami. Po zakwestionowaniu przez Komisję Europejską progresji stawek i wysokiej kwoty wolnej przyjęcie podatku liniowego wydawało się naturalną drogą. Z tym że wielkie sieci już zapowiedziały, że nie zgodzą się na utrzymanie dużej kwoty wolnej (17 mln zł miesięcznego obrotu), a w tym kierunku miały iść prace nad liniowym. Z kolei mali i średni krzywo patrzyli na pomysł zlikwidowania najwyższej stawki podatku (1,4 proc. od obrotów powyżej 170 mln zł miesięcznie).
Pomysł daniny liczonej od powierzchni to ucieczka do przodu pod presją deadline’u. Nowe obciążenie miałoby wejść w życie z początkiem przyszłego roku. Obecnie obowiązujące nie jest pobierane, Ministerstwo Finansów zawiesiło jego pobór po decyzji KE.
– Musimy szukać alternatyw. Zostało nam mało czasu na wprowadzenie tego rozwiązania – mówi poseł Abramowicz.
Wzorem dla posłów jest Tascom – podatek obowiązujący we Francji od 2010 r., do którego Komisja Europejska nie miała zastrzeżeń. Model francuski to połączenie opodatkowania powierzchni i obrotów – daninę płacą sklepy o metrażu większym niż 400 mkw., uzyskujące obroty powyżej 460 tys. euro rocznie. W ten sposób unika się sytuacji, że obciąża się sklepy o dużej powierzchni, które nie zawsze mają wysoką sprzedaż.
– Rozwiązanie nie zostałoby wprost przeniesione. Wymaga modyfikacji ze względu na inną specyfikę naszego handlu. W Polsce wiele sklepów prowadzonych przez niezależnych handlowców ma ponad 400 mkw. Dlatego w naszym rozwiązaniu na pewno trzeba by było zwiększyć limit powierzchni – podkreśla poseł Abramowicz.
Pomysł, by sięgnąć po taki model, nie jest nowy. Od początku prac nad podatkiem od sprzedaży detalicznej, jeszcze wiosną tego roku, analizowało go Ministerstwo Finansów. Dziś resort traktuje go jako jeden z wariantów branych pod uwagę przy nowej konstrukcji daniny. Spekulacje o tym, że MF wraca do pomysłu uzależnienia podatku od powierzchni sklepu, rozgorzały zaraz kiedy po ogłoszeniu decyzji komisji szef resortu finansów Paweł Szałamacha stwierdził, że ministerstwo opracuje nowy wariant opodatkowania „sklepów wielkopowierzchniowych”.
Pomysł poselski sprowadza się do tego, że podatek handlowy w praktyce stałby się kolejnym podatkiem lokalnym. Nowością w tej propozycji jest to, że samorządy zyskałyby nieco większe uprawnienia, niż do tej pory zakładano. Generalne założenia definiujące to, kto miałby płacić podatek, byłyby w ustawie. Ale już stawki mogłyby kształtować samorządy. Na przykład mogłyby w placówkach położonych w centrach miast nakładać wyższe niż np. w sklepikach położonych na obrzeżach. – Chcemy dać im instrument, który pomoże w kształtowaniu polityki urbanistycznej – tłumaczy poseł Abramowicz.
Kolejna nowość: posłowie zakładają, że budżet centralny nie otrzymałby z podatku ani grosza. Całość dochodów trafiałaby do samorządów.
– Funkcja fiskalna jest na drugim planie. Na pierwszym jest zadbanie o przetrwanie i rozwój polskiego handlu. Rocznie upada 5 tys. małych sklepów. Chcemy dać oddech polskim przedsiębiorcom. Widzimy, że polski handel przestał się różnicować – podkreśla Adam Abramowicz.
Brak benefitów dla budżetu centralnego z podatku handlowego to najsłabszy punkt poselskiego planu. Mało prawdopodobne, by rząd zupełnie odpuścił takie dochody. Ministerstwo Finansów wcześniej rozważało obniżenie udziału samorządów w PIT. Ale w grze jest też pomysł, by proporcjonalnie do wielkości wpływów z podatku handlowego zmniejszyć im subwencję ogólną wypłacaną dziś z budżetu centralnego.
Ministerstwo Finansów zaplanowało, że w przyszłym roku sklepy wpłacą mu 1,6 mld zł. To spora kwota, biorąc pod uwagę, że plan przyszłorocznych dochodów i wydatków trzeszczy w szwach.
Z kolei mocną stroną koncepcji „podatku z metra” jest to, że Komisji Europejskiej trudno byłoby go zakwestionować. Zwłaszcza że to samorządy miałyby ustalać jego stawki. To sprawia, że danina jest rzeczywiście kształtowana lokalnie, a nie centralnie.
Co na to handlowcy? Z naszych rozmów z przedstawicielami branży wynika, że trudno będzie ich przekonać do tego pomysłu, bo nowa propozycja posłów PiS nie przypadła im do gustu. I to nie tylko dużym sklepom, ale też tym mniejszym oraz producentom.
– Sklepy należące do niezależnych polskich kupców dziś mają ponad 400 mkw. Nowy podatek uderzy też w nich. Nie mówiąc już o tym, że ciągle pozostaje problem tego, jak będzie naliczana powierzchnia, od której pobrany zostanie podatek. Czy pod uwagę zostanie wzięta tylko powierzchnia sprzedaży, czy handlowa i magazynowa liczone łącznie – zastanawia się Maciej Ptaszyński, szef Polskiej Izby Handlu.
Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności, zwraca z kolei uwagę, że podatek naliczany od powierzchni uderzy w mniejsze sklepy również pośrednio. Paradoksalnie samorządom może zależeć na wielkopowierzchniowym handlu na swoim terenie.
– Na nim bowiem zarobią najwięcej – komentuje Andrzej Gantner.