Co najmniej jedna trzecia Polaków nie ma pojęcia, dlaczego musi płacić podatki (a reszta ma pewnie wątpliwości). Tak wynika ponoć z badań Ministerstwa Finansów.

Resort dwoi się i troi, by to zmienić. Pomysłów nie brakuje. Był niedawno – z myślą o wszystkich – ciekawy telewizyjny test wiedzy o podatkach. Wystartował też program edukacyjny dla uczniów i nauczycieli gimnazjów, a jego elementem jest konkurs „Poznałem podatki, kojarzę korzyści”. Czyli wiem, na co idą pieniądze, które państwo zabiera moim rodzicom. I nie chodzi o kilometrówki posłów, kawior w VIP roomie ani nawet przetargi z negatywną cenzurką od CBŚ czy CBA. Raczej – w założeniu – o silną armię, sprawną policję czy doskonałą służbę zdrowia. Z kolei z okazji Dnia Dziecka można było w ogrodach kancelarii premiera odwiedzić stoisko Ministerstwa Finansów, gdzie na chętnych czekały m.in. budżetowe i podatkowe łamigłówki oraz – cytuję – spektakl kukiełkowy o losach chłopca podstępnie wciągniętego w wir oszustw karuzelowych w VAT. Tak oto przybyła jeszcze jedna pozycja na liście filmów i przedstawień, na które wychowawcy powinni zabierać swoje klasy. Nie brak też osób, które nie mogą się już doczekać długo obiecywanej loterii (miejmy nadzieję permanentnej) paragonów z kas fiskalnych – z atrakcyjnymi nagrodami.

Cokolwiek by o tym wszystkim mówić – edukacja finansowa, nie tylko podatkowa, bardzo u nas kuleje. Więc każda inicjatywa jest cenna. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Być może wyrośnie nam pokolenie podatników nie tylko wrogich szarej strefie czy mniej skłonnych w niej uczestniczyć, lecz także lepiej przygotowanych do dyskusji o polityce fiskalnej, w tym o dobrym zarządzaniu wspólnym groszem. Jak to jest potrzebne, widać niemal w każdej debacie publicznej, ba – na każdym kroku. To swoją drogą ciekawe, że gdy chodzi o domowe budżety, związek między dochodami i wydatkami jest dla nas oczywisty. Wiemy, że możemy wydać tyle, ile mamy. A jeśli akurat mamy za mało, musimy uszczuplić oszczędności (np. wyjmując ze skarpety), sprzedać coś z majątku (np. złote ruble po babci) lub pożyczyć (np. dzwoniąc po chwilówkę). Alternatywą jest tylko ograniczenie wydatków. Oczywiście możemy też liczyć na spadek po cioci ze Szwajcarii lub darowiznę od wujka ze Stanów. Ale jeśli ciocia zmarła w biedzie, a wujek nie lubi rodziny i jest wyjątkowym kutwą, lepiej założyć, że cud się nie zdarzy.
Gdy chodzi o budżety samorządów czy państwa, dopada nas rozdwojenie jaźni. Chcielibyśmy, by dochody były jak najniższe (w tej części, w której się na nie składamy), a wydatki – jak najwyższe (zwłaszcza te, na których nam zależy). Wszystkie zależności zrozumiałe z perspektywy gospodarstwa domowego nagle przestają mieć znaczenie. Nie dowierzamy, że reguły są takie same – a z grubsza przecież są. I co jeszcze gorsze, w domu oglądamy każdą złotówkę, wydając zaś państwowe – wiele złotówek wyrzucamy w błoto. I dlatego edukacja podatkowa czy szerzej fiskalna i finansowa (naprawdę niezbędna) zamienia się w praktyce w edukację obywatelską.