Trybunał Konstytucyjny na brak pracy nie narzeka. Często przy tym ma do czynienia z przepisami podatkowymi (co, nawiasem mówiąc, daje pojęcie o ich jakości) – w minionym tygodniu dwa razy.

Po pierwsze, zajmował się regulacjami akcyzowymi dotyczącymi odpowiedzialności sprzedawcy oleju opałowego za nieprawdziwe informacje w pisemnym oświadczeniu o przeznaczeniu surowca, które składa nabywca. Wyrok nie zapadł. Rozprawa raz zakończona została otwarta na nowo i na rozstrzygnięcie musimy poczekać. Z wielu względów będzie bardzo ciekawe. Abstrahując od wielkości rynku i skali nieprawidłowości na nim (głośnych zwłaszcza kilka lat temu), w grę wchodzi bowiem pytanie, które w najostrzejszej postaci sprowadza się do tego, czy zawsze i za podanie przez nabywcę jakichkolwiek nieprawdziwych informacji sprzedawca może ponieść konsekwencje. Pachnie absurdem, ale zakładam, że przynajmniej w odpowiedzi pojawi się kwestia dobrej wiary i zachowania należytej staranności jako dość oczywistego kryterium odpowiedzialności.
Druga sprawa, której TK poświęcił uwagę, to przepisy ordynacji dotyczące milczącej interpretacji. Wydaje się, że to problem marginalny. W sumie do tej pory, licząc od 2007 r., czyli od wejścia w życie regulacji ustanawiających tę instytucję, pojawiło się trzydzieści kilka milczących interpretacji. Innymi słowy, tyle razy fiskus nie odpowiedział w przewidzianym terminie (mniejsza o to dlaczego) na wniosek podatników o indywidualną interpretację podatkową, co oznacza z mocy ustawy, że ich stanowisko zostało milcząco zaakceptowane. W efekcie kierowanie się nim np. w praktyce biznesowej nie może narażać wnioskodawcy na negatywne konsekwencje prawno-podatkowe: korzysta on z takiej samej ochrony jak zapewniana stosującym się do otrzymanej na piśmie wykładni przepisów.
W rzeczywistości jednak sprawa może być ciut poważniejsza, tyle że nikt chyba nie zna skali zjawiska. Wyrok trybunału nie dotyczył bowiem milczących interpretacji jako takich, ale przede wszystkim przypadków, gdy fiskus odpowiedział na wniosek w ustawowym terminie trzech miesięcy (np. w ostatnim dniu tego terminu), ale odpowiedź dotarła do podatnika później – czyli wtedy, kiedy mógł już przypuszczać, że w grę wchodzi milcząca interpretacja, tj. zgodna z jego poglądami. Doradcy sygnalizują, że później oznacza czasem kilka dni, ale – bywa – kilka tygodni i więcej. Oczywiście kłopot pojawia się wtedy, gdy stanowisko fiskusa jest zupełnie inne niż zainteresowanego, a ten nie czekał na nie bezczynnie i działał wedle własnych przekonań.
Właściwy przepis ordynacji rozumiany w ten sposób, że gdy mówi on o konieczności wydania interpretacji w przewidzianym czasie, to chodzi o jej sporządzenie, a nie doręczenie, jest zgody z konstytucją – ocenił TK. Wypada się zgodzić z trybunałem, że interpretacja, inaczej niż np. decyzja wymiarowa, nie nakłada na podatnika obowiązków – można się do niej zastosować lub nie (innymi słowy, można niezależnie od stanowiska fiskusa robić, co się uważa). Co za tym idzie pewność stanu prawnego z punktu widzenia zainteresowanego – którą ustawowy obowiązek dochowywania wyznaczonych terminów ma zapewnić – nie jest więc w tym przypadku tak istotna. Ale jednak jakaś wątpliwość związana z niepewnością w okresie między upływem trzymiesięcznego terminu a doręczeniem dokumentu jest, co zresztą sam TK zauważył.
Prawdopodobnie jednak jest to w sumie problem – podobnie jak liczba prawdziwie milczących interpretacji – symboliczny. Fascynujące więc, że zajmowali się nim: rzecznik praw obywatelskich, najjaśniejszy trybunał, przedstawiciele Sejmu i prokuratora generalnego, o Ministerstwie Finansów nie wspominając.