Pijemy głównie wódkę i piwo. Najgorsze jednak jest to, że po mocny alkohol sięgają coraz młodsi ludzie oraz kobiety - mówi Bohdan Woronowicz, specjalista w zakresie diagnostyki i terapii uzależnień.
Czy ustawowe regulacje są w stanie skutecznie ograniczyć spożycie alkoholu? Gdzie na świecie to się udało?
To może być skuteczne, gdy dotyczy zarówno ceny, jak i dostępności do alkoholu. Myślę, że za przykład mogą posłużyć kraje skandynawskie. Tu polityka w tym zakresie jest prowadzona sumiennie. Jest mała liczba punktów, w których można kupić piwo, wino czy wysokoprocentowe trunki. Ale także ich ceny są bardzo wysokie, by nie każdego było na nie stać. Badania przeprowadzane w tych krajach są dowodem, że działania te przynoszą oczekiwane efekty.
A co z Polską?
W czasach PRL władze komunistyczne, które same wpędziły Polaków w pijaństwo, dopiero po jakimś czasie zaczęły dbać o trzeźwość. Jednym z pomysłów było wprowadzenie ograniczeń godzinowych: sprzedaż wódki rozpoczynała się dopiero po godzinie 13. Działania te spowodowały, że spożycie tego trunku zmalało z 4 litrów na głowę do 2 litrów w latach 90. Sukces został zaprzepaszczony, gdy na początku XX w. wprowadzono obniżkę akcyzy na wyroby spirytusowe. Wówczas spożycie alkoholu znowu zaczęło rosnąć. I dziś statystyczny Polak wypija ponad 9,6 l na głowę różnych napojów procentowych. W końcówce lat 80. było to 6 l na osobę. Co więcej, wódka i piwo są dziś wśród 10 najpopularniejszych artykułów spożywczych, na które rocznie Polacy wydają 53 mld zł. Na piwo i wódkę przypada prawie 25 mld zł.
Dlaczego wróciliśmy do picia?
Powodów, dla których Polacy znowu sięgają po mocne alkohole, jest kilka. Po pierwsze, bardzo łatwo je kupić. Punkty sprzedaży są na każdym rogu. Niemal każdy duży blok mieszkalny ma swój własny sklep monopolowy. Po drugie, za przeciętną pensję można kupić z roku na rok coraz więcej alkoholu. Nie mówiąc już o tym, że nakładane ograniczenia nie są egzekwowane. Choćby te dotyczące zakazu sprzedaży alkoholu osobom nieletnim. Placówkom sprzedającym alkohol nieletnim powinno się nie tylko odbierać zezwolenie na handel, ale i nakładać na nie wysokie kary finansowe. To stanowiłoby ostrzeżenie dla innych, że taka praktyka się nie opłaca.
Jaki jest portret polskiego picia Anno Domini 2015?
W latach 80. udział mocnych wódek w sprzedaży alkoholu na rynku stanowił 70 proc. Teraz jest to 40 proc. Choć trzeba przyznać, że 15 lat temu było to 30 proc. Wódkę Polacy zamienili na piwo. Najmniej popularne, tak jak i kiedyś, jest dziś wino. Negatywne jest jednak to, że po alkohol sięgają coraz młodsi ludzie. Przede wszystkim dlatego, że – jak już wspominałem – mogą kupować właściwie bez ograniczeń. Niepokojące jest to, że nie tylko młodzi, ale także kobiety w wieku 18–39 lat nie stronią od mocnych trunków. I często chodzi o dobrze wykształcone osoby, które mają pieniądze. W alkoholu szukają ujścia nagromadzonego w tygodniu stresu. Wiele osób w tej grupie stanowią przyszłe matki. Niektóre nie potrafią zrezygnować z alkoholu po zajściu w ciążę.
Jak powinna wyglądać profilaktyka?
Musi być ona faktycznie prowadzona, a nie tylko istnieć na papierze. U nas jest z tym różnie. Tak naprawdę powinna się zaczynać już w przedszkolu, potem być kontynuowana w szkole podstawowej, a przede wszystkim w gimnazjum i liceum, gdzie o szkodliwości spożywania alkoholu powinna być mowa na różnych przedmiotach – biologii, chemii, fizyce. Nie tylko w trakcie osobnych pogadanek.
Inną bolączką jest zbyt mała wiedza lekarzy pierwszego kontaktu na temat chorób związanych ze spożywaniem alkoholu. Od 10 do nawet 40 proc. pacjentów, którzy do nich trafiają, uskarża się na objawy powstałe w związku z nadmiernym piciem. Przykładem może być nadciśnienie. Wystarczyłoby, gdyby lekarz zapytał, czy pacjent pije alkohol i jak często to robi. A następnie starałby się pomóc choremu w porzuceniu picia. Niestety, nie kształci się lekarzy pod tym kątem na studiach.