Zamiast przychodu – majątek, zamiast darowizny – dochód, zamiast odszkodowania – obrót, zamiast faktury – paragon, a wszystkie formy prawne przewidziane w kodeksie spółek handlowych wrzucane po kolei do jednego worka.
Żyjemy w czasach, gdy nie tylko zatracają się wartości i upadają autorytety, lecz swoje podstawowe znaczenie tracą nawet pojęcia prawa, w tym podatkowego. Nie chodzi jedynie o ich znaczenie historyczne, lecz także zdroworozsądkowe.
Na polskich uczelniach wykładają jeszcze przedmiot „Wprowadzenie do prawa podatkowego”, ale wpajane tam studentom formułki coraz mniej przystają do rzeczywistości. Jest wręcz odwrotnie, praktyka coraz bardziej oddala się teorii, przy niemałym w tym udziale Ministerstwa Finansów.
Prawne, czyli bez osobowości prawnej
Najnowszy przykład pomieszania pojęć to oczywiście opodatkowanie CIT-em spółek komandytowych. Od 1 stycznia 2021 r. zostaną one dorzucone do ustawy, której tytuł brzmi: „ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych”. A przecież spółka komandytowa nie ma, w świetle kodeku spółek handlowych, osobowości prawnej.
Oczywiście to niepierwszy taki przypadek. W 2014 r. identycznie postąpiono ze spółkami komandytowo-akcyjnymi. W SKA mamy jednak przynajmniej do czynienia z elementem charakterystycznym dla spółek kapitałowych – pojawia się akcjonariat. Jest to więc niejako hybryda spółek: osobowej i akcyjnej. W przypadku komandytowej nic takiego nie zachodzi.
Gdyby Maurycy Allerhand, twórca komentarza do pierwszego kodeksu handlowego (tego z 1934 r.), usłyszał, co wyrabiamy z podstawami prawa, złapałby się za głowę.
Rzecz jasna można twierdzić, że obu tym formom kodeks przyznaje podmiotowość prawną. Ale zauważmy, że w równej mierze przyznaje ją spółkom: jawnym i partnerskim. Czyżby więc przyszła teraz kolej i na nie?
Jeśli tak dalej będzie, to do ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych zostaną wrzucone wszystkie spółki, które osobami prawnymi nie są. A ustawodawca nie pokusi się nawet (tak jak nie zrobił tego do tej pory), żeby zmienić tytuł ustawy i do osób prawnych dopisać – choćby z przyzwoitości – „i spółek niebędących osobami prawnymi”.
Przychód to wartość
Wróćmy na grunt pojęć typowo podatkowych. Do końca 2018 r. w miarę jeszcze rozumieliśmy, czym jest przychód. Zmieniło się to od 2019 r. i trzeba było dopiero pandemii, by obnażyć słabość tej nowej, pokrętnej konstrukcji.
Co prawda definicji przychodu nigdy się nie doczekaliśmy, ale przez lata była przynajmniej prosta wyliczanka: co nim jest, a co nie jest. Na wszelki wypadek oczywiście fiskus, żeby nic mu nie umknęło, zakończył ją sławetnym „inne źródła”. To oznacza, że źródłem przychodów są również „inne źródła”.
Przywykliśmy jednak uważać, że przychód jest wtedy, gdy jest przysporzenie, np. z pracy, z biznesu, ze sprzedaży nieruchomości, z akcji, udziałów, praw do książki, utworu muzycznego itp. W takich kierunku szedł też wywód Trybunału Konstytucyjnego, gdy trzeba było rozstrzygnąć, czy przychodem jest nieodpłatne świadczenie (wyrok z 8 lipca 2014 r., sygn. akt K 7/13). Wprawdzie wyrok dotyczył przychodów pracowników, ale udzielone w nim przez TK wskazówki są na tyle uniwersalne, że są przywoływane również w innych okolicznościach (w tym i przez same organy podatkowe).
Wszystko to wydawało się w miarę zrozumiałe do jesieni 2018 r., gdy Ministerstwo Finansów postanowiło odrębnie opodatkować przychód z budynków. Nie przychód z ich sprzedaży, z wynajmu czy dzierżawy, tylko po prostu z budynków, z ich posiadania.
Cel był fiskalny i można by nawet rzec – zrozumiały (każdy cel da się mniej lub bardziej sensownie uzasadnić). Chodziło o to, by właściciele biurowców i galerii handlowych zostawiali w Polsce cokolwiek z zarobionych tu zysków. Dano im więc wybór: albo niech wykazują dochód i dzielą się nim z polskim fiskusem, albo on sam sięgnie sobie po daninę.
Spójrzmy jednak, do czego prowadzi takie rozumowanie. Przychodem stała się od 2019 r. wartość początkowa budynku wynikająca z firmowej ewidencji. Nie jest więc istotne, czy budynek przynosi jakiekolwiek przysporzenie, tylko ile sam w sobie jest wart. Po roku, po protestach Komisji Europejskiej dodano, że chodzi o budynki (lub ich części) wynajmowane, dzierżawione, leasingowane. Nadal jednak podstawa opodatkowania pozostała ta sama – wartość z ewidencji.
Wadę tego rozwiązania obnażyła dopiero pandemia COVID-19. Bo jak można mówić o przychodzie, gdy budynek (mimo że wart miliony złotych) decyzją rządu stoi zamknięty i co najwyżej generuje straty związane z koniecznością jego należytego zabezpieczenia?
Już w marcu br. trzeba więc było odroczyć do 20 lipca br. pobór tej daniny, a potem wręcz całkowicie z niej zrezygnowano. Co istotne, początkowe przedłużenie terminu na zapłatę było uwarunkowane spełnieniem określonych wymogów (podatnik musiał ponieść negatywne konsekwencje ekonomiczne z powodu COVID-19). Obecne zwolnienie nawet i tego nie wymaga, co jeszcze bardziej dowodzi, że ewidentnie doszło do pomylenia pojęcia przychodu z wartością ewidencyjną.
Na razie zwolnienie obowiązuje do końca 2020 r. Co będzie dalej, zobaczymy.
Darowizna to dochód
Nie inaczej jest z dochodem. Dochód – jak przyjęliśmy przez lata uważać – to przychód pomniejszony o koszty. Jego przeciwieństwem jest strata.
Czyżby? Przypomnijmy więc, że od 2019 r. dochodem są także przeniesienie składnika majątku poza terytorium Polski i zmiana rezydencji. Oczywiście jest warunek – exit tax jest tylko wtedy, gdy w wyniku tego przeniesienia majątku lub zmiany rezydencji Polska traci prawo do poboru podatku od dochodów tu w kraju.
Ministerstwo Finansów, a w ślad za nim i Sejm uznali, że to dochód z niezrealizowanych zysków. Konstrukcja ta już sama w sobie jest przedziwna, bo jak powiedzieliśmy, żeby powstał dochód, musi być przychód. A przecież jeszcze go nie ma, na razie Kowalski zmienił tylko rezydencję podatkową, czyli mówiąc po ludzku, przeniósł się z rodziną i swoim majątkiem do innego kraju.
Przyjmijmy, że ten Kowalski zostanie jednak w kraju, a wypracowany latami majątek podaruje synowi, który mieszka za granicą. W ustawie o PIT jest zastrzeżenie, że jej przepisów nie stosuje się do przychodów podlegających przepisom o podatku od spadków i darowizn. Słowem, nawet gdy jest przychód, a koszty wynoszą zero, to i tak nie ma dochodu, bo źródłem przysporzenia jest darowizna (bądź spadek).
Od dwóch lat fiskus uważa jednak, że darowizna jest dochodem. Uznał bowiem, że zasada wyłączająca opodatkowanie PIT mogłaby mieć zastosowanie tylko w odniesieniu do obdarowanego. A w exit tax nie chodzi przecież o podatek pobierany od obdarowanego, tylko od tego, kto przekazuje majątek innym. Co więcej, taki pogląd podzielił Wojewódzki Sąd Administracyjny w Bydgoszczy w dwóch wyrokach z 5 lutego 2020 r. (sygn. akt I SA/Bd 782/19 oraz I SA/Bd 783/19).
Przyjmując ten tok rozumowania, można by pójść dalej i stwierdzić, że dochód uzyskują w Polsce wszyscy darczyńcy. Bo dochodu w rozumieniu ustawy o PIT nie ma tylko ten, kto bierze, a nie ten, kto daje. Czy państwo coś z tego rozumieją?
Na szczęście ten sam bydgoski WSA, lecz w nieco innym składzie, spojrzał na problem szerzej i stwierdził, że unijna dyrektywa ATAD w ogóle nie dopuszcza opodatkowania exit taxem majątku osobistego należącego do osób fizycznych (wyrok z 7 października 2020 r., sygn. akt I SA/Bd 375/20).
Wyrok ten jest na razie nieprawomocny (podobnie jak i dwa poprzednie), ale jeśli Naczelny Sąd Administracyjny uzna inaczej, nasze odwieczne pojmowanie podstaw prawa legnie w gruzach.
Paragon to faktura
Nie sposób pozbyć się tego wrażenia, obserwując tegoroczne zamieszanie wokół paragonów wystawianych na kwotę nieprzekraczającą 450 zł. Ostatecznie (wiadomość z ubiegłego tygodnia) Ministerstwo Finansów stwierdziło, że zdania nie zmieni i że jeżeli taki paragon ma NIP nabywcy, to jest fakturą, tyle że uproszczoną. Nie wiadomo, czy więcej w tym logiki, czy uporu.
Dlaczego nie uznać, że faktura jest fakturą, a paragon jest paragonem? Bo ten wychodzi z kasy fiskalnej? Czy naprawdę po ponad ćwierćwieczu posługiwania się paragonami fiskalnymi i fakturami musieliśmy namieszać podatnikom i księgowym w głowach? W imię czego? Bo przecież nie dbałości o szczelność systemu podatkowego. Interes budżetu jest wystarczająco chroniony, gdy warunkiem odliczenia jest posiadanie zwykłej faktury.