System podatkowy trzeba uprościć. Powinien też być bardziej przyjazny. To nośne hasła wyborcze. I słuszny kierunek działania. Kłopot w tym, że ich realizacja wymaga dobrej znajomości polskiego systemu podatkowego. Trzeba też mieć pojęcie o systemach europejskich i światowych.
Za wzór często stawiani są nasi zachodni sąsiedzi. W Niemczech podobnie jak w Polsce osoby fizyczne płacą PIT według skali progresywnej. Wraz ze wzrostem dochodów rośnie podatek do zapłaty. Niestety jego wysokość nie jest prostą zależnością procentową. Obliczeń dokonuje się za pomocą specjalnych tabel. Do tego dochodzi podatek kościelny, którego stawka zależy od landu, w którym podatnik mieszka. Na tym niestety nie koniec. Pracownicy zachodnich landów płacą podatek solidarnościowy na rzecz wschodnich Niemiec. O zasadach i wyłączeniach przy ulgach podatkowych nie wspomnę. Przedsiębiorcy wcale nie mają lepiej. Oprócz podatku dochodowego płacą lokalny podatek handlowy naliczany od zysków firmy.
Czy w Polsce jest tak źle? Puszczając wodze fantazji można sobie wyobrazić proste i przyjazne podatki. Zapewne stawki byłyby minimalne, a katalog ulg bogaty. Problem w tym, że to marzenie nie uwzględnia skutków budżetowych. Dziś za obniżkę PIT i wprowadzenie ulgi prorodzinnej płacimy wyższy VAT. Może lepiej pogodzić się z faktem, że podatki trzeba płacić. Zwłaszcza że w Polsce wcale nie są one najwyższe i ich rozliczenie nie sprawia wielu kłopotów. Kombinowanie i ucieczka przed fiskusem przynosi opłakane skutki, czego dowodem jest chociażby Grecja. Rozmowy o zmianach w podatkach są potrzebne. Ale powinny się one skupić na ograniczeniu przywilejów w zamian za obniżkę stawek.