Pewna pani prowadzi całkiem sporą firmę (rachunek wyników wymienia kwoty w milionach złotych), głównie doradczą. Doradza innym w dziedzinie mydła i powidła, od kwestii mniej lub bardziej biznesowych po szeroko rozumianą tzw. komunikację (społeczną, marketingową itd.). Działalność jest rentowna, a rentowność wysoka.
Pani ma jednak pecha. W czasie kontroli urzędnicy znaleźli w jej przedsiębiorstwie faktury (uwzględnione zarówno w kosztach uzyskania przychodów, jak i w rozliczeniach VAT), które nie przypadły im do gustu. Widniejące na nich kwoty były duże, a efekty prac (chodzi o usługi, ale i dostawy towarów), które miały być nimi udokumentowane, bardzo małe. Tak małe, że aż niewidoczne. Urzędnicy udali się więc do kontrahenta – wystawcy faktur, a ten z rozbrajającą szczerością przyznał, że – aż przykro o tym mówić – dokumenty nie mają wiele wspólnego z rzeczywistymi zdarzeniami gospodarczymi. Są raczej świadectwem pewnej zażyłości i życzliwości łączącej partnerów (nade wszystko biznesowych). Ujmując rzecz prosto: przyznał, że nie zrobił dla wspomnianej pani tego, o czym na fakturach napisał. Nic więc dziwnego, że trudno gdziekolwiek znaleźć zamówione u niego produkty czy ślady wyświadczonych przezeń usług.
Pani prowadząca firmę od mydła i powidła jest tym mocno zirytowana. Najbardziej zaś złości ją to, że fiskus przeszkadza jej w normalnej, jak dotąd wysoce dochodowej, pracy. Ma oczywiście świadomość, że przybył jej jeszcze jeden kłopot. Chce go jednak rozwiązać w typowym dla niej, przebojowym stylu: nie chce płacić uszczuplonych podatków, a już z całą pewnością nie zamierza odpowiadać za przestępstwo karne skarbowe. Szuka więc takich doradców podatkowych, którzy zapewnią jej, a właściwie zagwarantują, sukces w postępowaniu przed administracją skarbową, a w razie czego również przed sądem. Bo przecież na pewno jest jakiś kruczek, a może nawet kilka, które to umożliwiają. Jest gotowa zapłacić za usługi kogoś, kto je zna i odpowiednio zastosuje. Cena, w granicach zdrowego rozsądku, nie gra wielkiej roli. A kontrahent? Jego los ją nie interesuje. Już nie.
Czasem tak właśnie wygląda w relacjach urząd skarbowy – przedsiębiorca druga strona medalu. O pierwszej pisaliśmy kilka dni temu, przestrzegając, że pewna firma z długoletnią tradycją, zawsze dotychczas rozliczająca prawidłowo zobowiązania publicznoprawne, może popaść w kłopoty, jeśli z uwagi na trwającą prawie rok kontrolę (przedłużoną właśnie o kolejny rok) nadal nie będzie mogła odzyskać nadwyżki VAT naliczonego nad należnym. Na razie, podobno, urzędnicy niczego nie znaleźli i, jak zapewnia przedsiębiorstwo, znaleźć z oczywistych względów nie mogą. Podobnie zresztą jak i przy okazji poprzednich kontroli we wcześniejszych latach.
Firma ma żal, że jest traktowana tak, jak oszuści lub gorzej, gdy tymczasem nie ma nawet przesłanek, które świadczyłyby, że jednak jakieś nieprawidłowości są w jej przypadku prawdopodobne.
Administracja skarbowa działa w naszym wspólnym interesie. Czasem – jak widać – bardzo dobrze, zgodnie z naszymi oczekiwaniami, a czasem tak, jakbyśmy sobie wszyscy tego nie życzyli. Czy możliwy jest złoty środek? Z pewnością. Nazywa się profesjonalizm. Z nim wiąże się szybkość działania, skuteczność i celowość. Inaczej mamy podatkowy Dziki Zachód, gdzie jedni na wiele sobie pozwalają, bo myślą, że im wolno i pozostaną bezkarni, a inni – bo mają przypiętą gwiazdę szeryfa czy też odznakę służby skarbowej. A szeroka publiczność ma powyżej uszu jednych i drugich.