Jeśli powstanie rząd Beaty Szydło, ci, których roczne dochody przekraczają 300 tys. zł, będą oddawać państwu 39 proc. PIT. – To rozwiązanie jest w grze oprócz innych, które mają pomóc w sfinansowaniu naszych zapowiedzi programowych – mówi Paweł Szałamacha, poseł PiS. Z wyliczeń DGP wynika, że wyższa danina objęłaby nieco ponad 16 tys. podatników. PiS zakłada, że powinna przynieść nawet 2 mld zł rocznie. W ocenie analityków Raiffeisen Polbanku może to być zaledwie 0,2 mld zł. Jak wskazują dane Ministerstwa Finansów, w 2013 r. od podatników z dochodem powyżej 300 tys. zł pobrano łącznie 2,8 mld zł, ale ta kwota uwzględnia wpływy od przedsiębiorców, którzy mają prawo rozliczać się według liniowej 19-proc. stawki.
Jeśli powstanie rząd Beaty Szydło, ci, których roczne dochody przekraczają 300 tys. zł, będą oddawać państwu 39 proc. PIT. – To rozwiązanie jest w grze oprócz innych, które mają pomóc w sfinansowaniu naszych zapowiedzi programowych – mówi Paweł Szałamacha, poseł PiS. Z wyliczeń DGP wynika, że wyższa danina objęłaby nieco ponad 16 tys. podatników. PiS zakłada, że powinna przynieść nawet 2 mld zł rocznie. W ocenie analityków Raiffeisen Polbanku może to być zaledwie 0,2 mld zł. Jak wskazują dane Ministerstwa Finansów, w 2013 r. od podatników z dochodem powyżej 300 tys. zł pobrano łącznie 2,8 mld zł, ale ta kwota uwzględnia wpływy od przedsiębiorców, którzy mają prawo rozliczać się według liniowej 19-proc. stawki.
/>
Na propozycji PiS zwiększenia kwoty wolnej i wprowadzenia trzeciej stawki podatku PIT na poziomie 39 proc. skorzystałyby osoby zarabiające do 300 tys. zł rocznie. Jak wynika z naszej symulacji, ewentualna podwyżka kwoty wolnej do 8 tys. zł zostawiłaby w kieszeniach podatników 1440 zł, czyli o 884 zł więcej niż dziś.
Na wprowadzeniu trzeciej stawki PIT straciliby podatnicy zarabiający powyżej 300 tys. złotych rocznie, czyli 25 tys. miesięcznie. O ile więcej oddaliby w porównaniu z dzisiejszymi przepisami? To zależy od tego, o ile ich dochód przekracza kwotę 300 tys. złotych. Ci, którzy zarobiliby do 302 266 zł, jeszcze korzystaliby z dobrodziejstw większej kwoty wolnej. Ich podatek nie wzrósłby w porównaniu z dzisiejszą sytuacją. Ale reszta płaciłaby stawkę o 7 pkt proc. większą niż dziś.
Kto straci?
W efekcie osoba, która zarabia 30 tys. zł miesięcznie zapłaciłaby w skali roku podatek wyższy o 3356 zł. Im wyższe zarobki, tym efekt rozjazdu między dzisiejszą stawką podatku a propozycją PiS byłby bardziej wyraźny. Dla osób zarabiających 50 tysięcy złotych miesięcznie podatek byłby już wyższy o 20 tys zł w skali roku.
Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, zwracali uwagę, że PiS nie przywraca stawki 40 proc. z powodów marketingowych. – Nie chcieli stawiać czwórki z przodu – zauważa jeden z ekonomistów. To pewnie z jednej strony chęć pokazania, że podwyżka nie będzie bardzo duża. Jednak z drugiej stawka oznaczałaby widowiskowe wycofanie się ze zmian podatkowych wprowadzonych przez minister finansów w rządzie Jarosława Kaczyńskiego Zytę Gilowską. To właśnie ona zlikwidowała trzecią stawkę PIT na poziomie 40 proc.
Co z budżetem?
Słabym punktem tej propozycji mogą być wpływy do budżetu. Wprowadzenie trzeciej stawki PiT ma być obok podatku od supermarketów oraz od banków jednym z pomysłów na znalezienie nowych dochodów mających pozwolić sfinansować wyborcze obietnice. – Społecznie podniesienie drugiej stawki podatku czy wprowadzenie trzeciej może wyglądać dobrze. Ale efekt budżetowy jest niewielki. Podniesienie pierwszej stawki o jeden punkt procentowy daje wielokrotnie większy przyrost dochodów niż podniesienie drugiej stawki. Wprowadzenie trzeciej stawki da niewielki efekt, bo wprawdzie te osoby zapłacą sporo więcej, ale to też stosunkowo nieliczna grupa – zauważa Marek Rozkrut, główny ekonomista EY.
Sprawdzamy...
Eksperci PiS szacowali w zeszłym roku, że wprowadzenie takiej stawki powinno dać od 1,8 mld do 2 mld zł wyższe wpływy z podatku. Postanowiliśmy to sprawdzić. Poprosiliśmy resort finansów o ogólne informacje o podatnikach zarabiających powyżej 300 tys zł. Jest ich ponad 31 tysięcy, i w 2013 roku wpłynęło od nich 2,8 mld zł zaliczki na podatek PIT. Co ważne, blisko połowa z nich rozlicza się według stawki liniowej 19 proc. i zaliczka od nich to 1,4 mld zł, czyli połowa tego, co wpłynęło do budżetu.
To znaczy, że trzecia stawka dotknęłaby 16,7 tysięcy podatników, którzy wpłacili w 2013 roku 1 mld 370 mln zł zaliczki. Ponad połowę tej kwoty zapłaciły osoby zarabiające, co najmniej 500 tys. zł rocznie. Zrobiliśmy symulację, o ile wyższy podatek zapłaciłaby ta grupa, dla której skutki zmian byłyby największe. W 2013 roku wpłynęło od niej 700 mln zł podatku. Wynik symulacji to zaledwie 60 mln zł. Tylko tyle więcej wpłynęłoby więc do budżetu od tej grupy. W odniesieniu do całości podatników byłoby to jeszcze mniej, niż wynika z szacunków Raiffeisen Polbank (200 mln zł). Choć należy zastrzec, że operujemy na danych o zaliczkach podatkowych, a nie pełnych informacjach o rozliczeniu za 2013 rok wraz z dopłatami. Ale nawet te dane pokazują, że rachuby PiS na uzyskanie tą drogą nawet 2 mld zł nie mają szans na powodzenie.
Ekonomiści, z którymi rozmawialiśmy, wątpią, czy nowe narzędzie proponowane przez PiS będzie fiskalnie skuteczne. – Dodatkowo wprowadzenie trzeciej stawki podatku może stać się dla wielu osób bodźcem do zmiany formy zatrudnienia i przejścia na liniową stawkę podatku, czyli do unikania wyższych stawek – zauważa Marek Rozkrut. Podatników o najwyższych dochodach stać także na inne formy optymalizacji podatkowej. Czyli przy wykorzystaniu doradców podatkowych zmniejszanie obciążeń legalnymi metodami. – Być może ta propozycja to tylko taki gest, który ma pokazać, że partia chce zwiększyć obciążenia najbogatszym i ich kosztem realizować swoje obietnice wyborcze. Ale wydaje się, że dużych pieniędzy z tego nie będzie i trzeba ich poszukać gdzieś indziej – przewiduje Adam Antoniak, ekonomista Pekao SA.
W efektywność zapowiadanych zmian nie wierzy też Piotr Bujak z PKO BP. Ekonomista zwraca uwagę, że chybiony może być też kolejny argument podnoszony przez zwolenników zwiększania podatku: iż większa progresja w PIT może pomagać w walce z nierównościami dochodowymi. – W ciągu ostatnich kilkunastu lat nierówności dochodowe w Polsce raczej się zmniejszały mimo ograniczenia progresji podatkowej przez zlikwidowanie najwyższej stawki PIT. Nie ma chyba silnej zależności między skalą progresji a nierównościami dochodowymi i wprowadzenie dodatkowej stawki niewiele zmieni – twierdzi Bujak.
PiS może mieć więc problem ze znalezieniem dodatkowych, wystarczająco dużych, dochodów na sfinansowanie swoich obietnic. W tym głównej, czyli zwiększenia kwoty wolnej w PIT. W kampanii wyborczej obiecywał to prezydent elekt Andrzej Duda, a podtrzymała kandydatka PiS na premiera Beata Szydło. Koszt takiej operacji może być nie do udźwignięcia przez finanse publiczne w krótkim czasie. Samo podwyższenie kwoty wolnej to ubytek w dochodach rzędu co najmniej 14 mld zł.
– Nas na to nie stać, biorąc pod uwagę, jak duży wysiłek czeka finanse publiczne na przykład w związku z absorpcją funduszy unijnych. Jeśli nawet da się sfinansować zwiększenie kwoty wolnej, to zabraknie pieniędzy na inne propozycje – dodaje Piotr Bujak. Zwraca uwagę, że gdyby doszło do zrealizowania wszystkich postulatów zgłaszanych w kampanii wyborczej, to cały trud obniżania deficytu finansów publicznych (w tym roku Polska uzyskała nawet zdjęcie procedury nadmiernego deficytu przez Komisję Europejską) może pójść na marne. – To nie tylko kwestia wskaźników. W sytuacji gdy gospodarka zacznie hamować, np. z powodu zewnętrznego kryzysu, finanse publiczne nie będą w stanie pełnić roli automatycznego stabilizatora, bo nie będzie pieniędzy, które można by wydać na wsparcie wzrostu gospodarczego. A to dlatego, że te pieniądze zostałyby wydane w dobrych czasach, takich jak obecne – przestrzega Bujak.
Uważa, że politycy powinni się skupić na takich kwestiach, jak np. zła redystrybucja dochodu narodowego, czy zbyt niska dynamika wynagrodzeń w stosunku do wzrostu wydajności pracy.
Skubanie bogatych
● „Pięć procent to dla ciebie za mało?/Ciesz się, że w ogóle coś zostało” – śpiewali Beatlesi w piosence z 1966 r. pod tytułem „Fiskus”. Utwór był reakcją na „superpodatek” w wysokości 95 proc., jaki wprowadził w 1966 r. laburzystowski gabinet premiera Harolda Wilsona. Rozwiązanie było ekstremalne, a w ciągu ostatniego półwiecza dominującą tendencją było zmniejszanie obciążeń podatkowych dla najbogatszych. Wszystko zmieniły kryzysy: zadłużeniowy i finansowy.
● Słynnym przykładem było wprowadzenie we wrześniu 2012 r. 75-proc. podatku dla najbogatszych (zarabiających więcej niż 1 mln euro) przez prezydenta Francji Françoisa Hollande’a. Zainteresowani bardzo źle zareagowali; Gerard Depardieu został obywatelem Rosji, a najbogatszy Francuz Bernard Arnault rozważał wystąpienie o obywatelstwo Belgii (co lewicowy dziennik „Libération” skomentował: „spadaj, bogaty ku...sie”).
Ostatecznie podatek wyniósł 50 proc. i zamiast przez pracowników miał być płacony przez pracodawców. Hollande wycofał się z niego pod koniec ub.r., po tym jak francuskie ministerstwo finansów ogłosiło niewielkie wpływy z tego tytułu: 260 mln euro w 2013 r. i 160 mln w 2014 r.
● Temat podatków dla najbogatszych powrócił podczas wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. Lider laburzystów Ed Milliband proponował, aby zarabiających powyżej 150 tys. funtów rocznie obowiązywał 50-proc. podatek (taka stawka obowiązywała w latach 2010–2013; wcześniej najbogatsi płacili 40 proc., a po 2013 r. 45 proc.). Pomysł nie cieszy się na Wyspach popularnością, a to dlatego, że 1 proc. wpadających w najwyższy próg podatkowy obywateli już teraz odprowadza kwotę stanowiącą 29,7 proc. dochodów fiskusa z PIT. Między 2010 a 2015 do 5 tys. zwiększyła się liczba osób zarabiających ponad 2 mln funtów, a wpływy podatkowe od tej grupy wzrosły z 3,5 do 8,9 mld funtów. Co ciekawe, służba podatkowa i celna Jej Królewskiej Mości posiada wydzieloną jednostkę zajmującą się tylko podatkami 6,2 tys. osób z majątkiem o wartości większej niż 15 mln funtów. Urząd zapewnia, że w wyniku działalności tej grupy fiskus pozyskał od 2009 r. miliard funtów więcej.
OPINIA
Podatek będzie karał najlepszych pracowników
Odpowiedzmy sobie na pytanie: czy bogatymi są ludzie, którzy są najemnymi pracownikami zatrudnionymi przez innych? Dla mnie propozycja PiS nie jest opodatkowaniem bogactwa, tylko opodatkowaniem dochodów z pracy. To o tyle interesujące, że to PiS doprowadził kilka lat temu do obniżenia stawek, argumentując to chęcią zmniejszenia opodatkowania pracy. Efektem wdrożenia nowej propozycji byłoby to, że system podatkowy karałby najlepszych pracowników najemnych za to, że są najlepsi, wysoką stawką PIT. Wszystko w imię sprawiedliwości społecznej – a więc ci, którzy pracują więcej, mają też płacić więcej podatków. Mówię to oczywiście z sarkazmem. Może warto byłoby się pochylić nad wyższym opodatkowaniem tych, którzy czerpią dochód z pracy innych, a więc biznesu.
Inny wątek to zyski z wprowadzenia wyższej stawki PIT. To nie zbilansuje utraty dochodów, do której dojdzie po podwyższeniu kwoty wolnej do 8 tys. zł. Według różnych wyliczeń podwyższenie kwoty wolnej to ubytek kilkunastu miliardów złotych. Z drugiej strony społecznej tragedii też nie będzie, bo podwyższony podatek obejmie małą grupę. Zwracam uwagę, że dziś ponad 97 proc. podatników rozlicza się według niższej stawki PIT.
Ale uważam, że podwyższanie stawek podatków dochodowych nie jest dobrym wyborem. Są inne możliwości zwiększenia dochodów, np. przez poszerzanie bazy podatkowej. Są całe grupy zawodowe, których dochody są nieopodatkowane, np. rolnicy. Trudno zrozumieć, dlaczego pracownicy zatrudnieni na etacie, nawet ci z minimalną płacą, albo emeryci muszą płacić PIT, a rolnik posiadający wielkoobszarowe gospodarstwo – nie musi. Kolejna sprawa – podatek katastralny. Można byłoby go wprowadzić, ale polityczna niechęć dla niego jest tak duża, że to mało prawdopodobne.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama