To bardzo dobry projekt, bo mamy skrajnie niesprawiedliwy system, który nakłada największe podatki na najniższe wynagrodzenia - tak ZPP komentuje pomysł niższych składek dla przedsiębiorców o niskich dochodach. Przywileje dla wybranych to dodatkowe obciążenie dla innych - oponuje Lewiatan.

Ministerstwo Rozwoju przygotowało projekt, który przewiduje niższe składki na ubezpieczenia społeczne dla przedsiębiorców osiągających miesięczny przychód poniżej 2,5-krotności minimalnego wynagrodzenia. W tym roku to 5 tys. złotych. Nowe przepisy mają wejść w życie 1 stycznia 2018 r. Obecnie są w toku prac legislacyjnych. Z nowych rozwiązań będzie mogło skorzystać, według resortu, ok. 325 tysięcy firm. Na niższe obciążenie może liczyć m.in. ponad 10 proc. osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Proponowana regulacja ma także na celu zachęcenie do podjęcia legalnej działalności osoby, które dotychczas pozostają w szarej strefie.

Z kolei ekspert Pracodawców RP Łukasz Kozłowski wskazał, że projekt „Mała firma, mały ZUS” ma w założeniu zmniejszyć "zabójcze" dla małych firm obciążenia, ale - jak podkreślił w komentarzu opublikowanym na stronie Pracodawców RP - tak nie będzie, bo "składka zdrowotna się nie zmniejszy nawet o grosz".

Jego zdaniem problem polega na tym, że pierwotnie plany zakładały obciążenie przedsiębiorcy jedną daniną, łączącą podatek dochodowy i wszystkie inne obowiązkowe składki. Ta danina miała rosnąć proporcjonalnie z przychodami i w ten sposób pomóc firmom na starcie – gdy zyski są małe lub wręcz ich w ogóle nie ma. "Ale projekt jednolitego podatku upadł i plany Parlamentarnego Zespołu na rzecz Wspierania Przedsiębiorczości i Patriotyzmu Ekonomicznego posła Adama Abramowicza trzeba było zmienić. Niestety, efekt nie jest zadawalający" - czytamy w komentarzu.

Jak ocenił, z treści propozycji przedstawionej przez Ministerstwo Rozwoju wynika, że zmiany nie obejmą wszystkich składek, lecz jedynie ich część związaną z ubezpieczeniami społecznymi. "Zasady płacenia składki zdrowotnej pozostaną zatem bez zmian. Tymczasem składka ta, wynosząca 9 proc., jest wyliczana dla każdego przedsiębiorcy od największej minimalnej podstawy wymiaru spośród wszystkich składek, wynoszącej aż od 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw" - napisał ekspert.

Według niego "całkowite obciążenie przedsiębiorcy obowiązkowymi składkami, który uzyskał miesięczny przychód w wysokości 200 zł, w rzeczywistości nie wyniesie wcale 32 zł, jak można by wnioskować z prezentacji Ministerstwa Rozwoju, lecz 329,28 zł po doliczeniu składki zdrowotnej". "Nadal kwota do zapłaty będzie mogła przekraczać przychód przedsiębiorcy, nie wspominając o jego dochodzie. Uwzględniając koszty ponoszone w toku prowadzonej działalności, sytuacja prezentuje się jeszcze gorzej. Nawet zakładając, iż koszty te wyniosą 75 proc. kwoty przychodu, co w odniesieniu do wielu branż i obszarów działalności jest bardzo optymistycznym założeniem, dopiero po przekroczeniu 3200 zł miesięcznych przychodów suma składek do zapłaty przestaje pochłaniać całość dochodu mikrofirmy" - wyliczył.

Jak wskazał Łukasz Kozłowski, większość kwoty zapłaconej składki zdrowotnej można odliczyć od podatku, co sprawia, że realne obciążenie tą składką finalnie nie jest wysokie. Jednak w przypadku gdy dochód przedsiębiorcy jest niski, może on nie mieć wystarczająco dużego podatku do zapłaty, by móc odliczyć całość składki zdrowotnej. "Znowu więc będziemy mieli do czynienia z sytuacją, w której osoby osiągające niższy dochód będą mocniej obciążane od pozostałych" - podkreślił.

Zgodził się, że można argumentować, iż przedsiębiorca nie powinien uzyskiwać prawa do pełnych świadczeń zdrowotnych, płacąc składkę zdrowotną w wysokości np. zaledwie kilkudziesięciu złotych miesięcznie. Podkreślił jednak, że warto "pamiętać, iż taka sytuacja ma miejsce w przypadku nisko wynagradzanych pracowników oraz osób wykonujących umowy zlecenia". "Osoba prowadząca nisko dochodową działalność gospodarczą powinna być traktowana na równi z takimi osobami, a nie obciążana w większym stopniu" - uważa.

"Wyłączenie składki zdrowotnej spod zakresu zmian jest rozwadnianiem reformy oraz świadczy o tym, że zatrzymano się w pół kroku – zapewne w celu zminimalizowania skutków finansowych. W sytuacji, gdy na inne cele przeznacza się dodatkowe kwoty sięgające nawet dziesiątek miliardów złotych, zmniejszanie obciążeń przedsiębiorców powinno jednak znaleźć się wyżej na liście priorytetów. Warto poświęcić więcej niż 200 mln zł rocznych wpływów sektora finansów publicznych, jeśli może to przyczynić się do ożywienia przedsiębiorczości, a w konsekwencji również pobudzić wzrost gospodarczy" - dowodzi Kozłowski.

"To jest bardzo dobry projekt, bo mamy w Polsce skrajnie niesprawiedliwy, degresywny system podatkowy, który nakłada największe podatki na najniższe wynagrodzenia z jednej strony, i z drugiej strony najmniejszą działalność gospodarczą. To jest pełna patologia" - powiedział PAP prezes ZPP Cezary Kaźmierczak.

Wyjaśnił, że najmniejsi przedsiębiorcy płacili do 70 proc. swoich przychodów łącznie z ZUS-em. A ciągłe podnoszenie składki ZUS doprowadziło do tego, że 700 tys. ludzi - według GUS - uciekło do szarej strefy. "Zmiana, którą wprowadza wicepremier Morawiecki jest rozwiązaniem (tego problemu - PAP). A wszystko to za zgodą ZUS-u. To przełom o charakterze kopernikańskim, że ZUS odszedł od (...) zryczałtowanej opłaty 1200 zł" - podkreślił Kaźmierczak. I dodał: "Prezes (ZUS Gertruda-PAP) Uścińska zrozumiała, że jak krawcowa wykonująca poprawki krawieckie ma 1200 zł przychodu, to nie zapłaci (składki - PAP), choćby nie wiem, jak chciała. Lepiej wziąć 200 zł, niż nie brać nic" - wskazał.

Według danych Ministerstwa Finansów, jak przypomniał Kaźmierczak, formalnie w tej chwili jest ok. 300 tys. takich drobnych przedsiębiorców i 700 tys. tych, którzy "uciekli w szarą strefę".

Jak wyjaśnił, "mała działalność" rozwiązuje problem trzech grup. "Po pierwsze młodych, przede wszystkim z nowej gospodarki, którzy dopiero zaczynają pracę - głównie w mniejszych ośrodkach miejskich. To np. programiści czy graficy komputerowi. Muszą oni podejmować działalność gospodarczą, bo żadnej firmie nie jest potrzebny na etacie np. web developer. Do tej pory było im bardzo trudno działać, bo musieli się mierzyć ze ryczałtowym ZUS-em - miesięcznym haraczem. Natomiast teraz mogą śmiało zaczynać swoje małe przedsięwzięcia. Będą płacić 32 zł od każdych zarobionych 200 zł" - tłumaczył.

Druga grupa - kontynuował - to ludzie "wypchnięci" z rynku pracy. "Oni wcale nie chcieli być przedsiębiorcami, ale ich życie do tego zmusiło. Myślę tu o elektrykach, hydraulikach czy ogrodnikach, którzy prowadzą swoje małe działalności gospodarcze głównie w niewielkich miejscowościach" - wskazał Kaźmierczak. Trzecia grupa - dodał - to osoby, które uzupełniają swój budżet domowy. "Złote rączki od wszystkiego (...), czy ludzie prowadzący małe remonty. Kiedyś działali legalnie, ale rząd ich zmusił, żeby poszli do szarej strefy. Teraz być może wrócą, nie wiemy jednak ilu. Ale jak wróci nawet 200 tys., to będzie jakaś nauczka dla rządu, bo zobaczy ile na tym zarobi" - podkreślił Kaźmierczak.

Za korzystną proponowaną przez MR zmianę uważa również przewodniczący Konwentu Business Centre Club dr Wojciech Warski. Jego zdaniem powinna ona jednak być obwarowana pewnymi zastrzeżeniami. "Co do zasady - obniżenie składek ZUS dla małych firm, które wykazują niewielkie przychody, uważamy za bardzo słuszny krok. Nie uważamy jednak, żeby takie zmniejszenie musiało być bezterminowe. Jeżeli firma zatrudniająca pracowników (nie dotyczy to samozatrudnionych) w okresie od 3 do 5 lat nie podnosi swoich dochodów, to znaczy, że jako pomysł biznesowy jest pomysłem chybionym. W związku z tym ograniczenie ZUS-u powinno być terminowe, ograniczone w czasie do 3-5 lat" - powiedział PAP. Dodał, że ta zasada nie obowiązywałaby przedstawicieli tzw. wolnych zawodów i rzemieślników, którzy z definicji nie rozwijają działalności na wielką skalę.

Jak podkreślił Warski, trzeba brać pod uwagę nie tylko ułatwianie działalności gospodarczej, ale również efekt obniżania składek dla samych zainteresowanych. "Gdyby mieli trwale obniżoną składkę ZUS-owską, mimo tego, że nie udaje im się rozwinąć własnego biznesu, to bardzo negatywnie rzutowałoby to na ich przyszłą emeryturę. Generalnie, te składki nie mogą być mniejsze niż składki pobierane od minimalnego wynagrodzenia" - zaznaczył.

Natomiast w ocenie doradcy zarządu Konfederacji Lewiatan Jeremiego Mordasewicza duża ulga dla małych firm ma więcej wad niż zalet. "Dwuletnia ulga w składkach na ubezpieczenia społeczne, z której mogą obecnie korzystać osoby podejmujące własną działalność gospodarczą, jest uzasadniona, ponieważ przynosi więcej korzyści niż strat. Natomiast dodatkowe, stałe obniżenie składek ubezpieczeniowych, które proponuje rząd, ma więcej wad niż zalet" - czytamy w komentarzu przesłanym PAP.

Jak uważa Mordasewicz, osobom rozpoczynającym własną działalność gospodarczą warto pomóc wystartować, ale później powinny one konkurować na równych zasadach z pozostałymi przedsiębiorcami. "Przywileje podatkowe przyznane dla wybranych, dla pozostałych stanowią dodatkowe obciążenie. Płacenie ulgowych składek przez dwa lata, w trakcie mniej więcej 40 lat pracy zawodowej, nie będzie miało znaczącego wpływu na wysokość ich emerytur i rent. Ale stała ulga (jaką proponuje Ministerstwo Rozwoju) spowoduje, że mali przedsiębiorcy nie zgromadzą środków nawet na minimalną emeryturę. Obciąży więc pozostałych podatników, którzy będą musieli sfinansować gwarantowane przez państwo minimalne emerytury i renty dla osób uprzywilejowanych i ich rodzin" - argumentował ekspert.

Jak stwierdził, takie rozwiązanie prowadzi też do nieuczciwej konkurencji na rynku pracy między małymi przedsiębiorcami a pracownikami obciążonymi pełnymi składkami na ubezpieczenia społeczne.