Zastanawiam się, dlaczego tak mocne jest w głowach urzędników przekonanie, że świat można naprawić mnożeniem zakazów. Że jak się czegoś zabroni albo utrudni do tego dostęp, to zło zniknie.
Myślę i przyznaję – niewiele mogę wymyślić. Może dlatego, że myśli mi się lepiej po alkoholu, a teraz jestem chwilowo trzeźwy. To pewnie ta moja polska mentalność drobnego pijaczka i kombinatora, który musi mieć wszystko unormowane prawem, by się nie zabił, nie zapił i nie trafił za kraty. Bo jak nie będę miał zakazu przechodzenia przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, to zginę pod kołami. Brytyjczycy nie mają i nie giną, ale to inna mentalność. A jak się pozwoli chłopu w Bieszczadach legalnie sprzedawać bimber, to połoniny zarosną trupami zaginionych, przepitych turystów. W Austrii w każdej wiosce można kupić lokalnego sznapsa. Szlaki są wolne od trucheł. Ale to inna mentalność. Coś tam mi w tyle głowy jednak zabłysło, może to efekt kaca po weekendzie – pomyślałem, że zrobiło się ciepło, motocykliści ruszyli na drogi i... krwi nie widzę. A miała się lać strumieniami po zezwoleniu na jazdę lekkimi maszynami w ramach zwykłego prawa jazdy. Zniesiono zakaz i nic?