To, co teraz robi rząd w polityce gospodarczej, przypomina próbę ułożenia obrazka z kilku kompletów różnych puzzli. Pierwszy element układanki to szukanie 23 m ld zł na wypłatę dodatków na dzieci.
Tyle to rocznie kosztuje, a zadanie skomponowania tego fragmentu powierzono Ministerstwu Finansów. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że to zadanie priorytetowe, bo gra idzie nie tylko o dzietność, demografię i tym podobne, ale też o społeczne poparcie dla rządu. „Odbudowa strumienia dochodów”, jak zwykł nazywać tę część gospodarczej układanki minister finansów Paweł Szałamacha, ma polegać przede wszystkim na ukróceniu nadużyć podatkowych i walce z oszustwami – i trzeba mu przy tym założeniu kibicować .
Ale – jak na każdej wojnie – nietrudno tu o przypadkowe ofiary. Rozbijając karuzelę VAT, inspektorzy skarbowi odnoszą bezsprzeczne zwycięstwo. Ale ścigając przy tym bezlitośnie legalnie działające firmy, które brały w niej udział – już nie zawsze. Oczywiście jeśli przedsiębiorcy weszli w strukturę świadomie, to kara nie powinna ich ominąć. Ale bardzo często taki przedsiębiorca też jest ofiarą: daje się złapać oszustom na lep okazyjnej ceny. Tymczasem to do niego pierwszy zapuka fiskus, upominając się o niezapłacony podatek, bo legalnie działającą firmę najłatwiej namierzyć. Takie bezrefleksyjne podejście służb skarbowych może mieć wiele negatywnych skutków. Pierwszy: spada zaufanie w obrocie. Przedsiębiorcy dwa razy się zastanowią, zanim podejmą współpracę z nieznanym kontrahentem. Co oczywiście będzie blokować aktywność gospodarczą. Inny: fiskus znów staje się aparatem opresji, a przynajmniej tak traktowany jest przez firmy. Choćby nie wiem ile deklaracji o swoim przyjaznym nastawieniu do podatnika złożyli przedstawiciele MF, przedsiębiorcy będą brać pod uwagę w swoich decyzjach biznesowych to, że od fiskusa mogą dostać po głowie. Jeśli działasz w branży, którą aparat skarbowy szczególnie się interesuje, to wiedz, że i do ciebie któregoś dnia zapuka kontroler. I zakwestionuje transakcję/umowę/rozliczenie podatku, zablokuje zwrot VAT czy doliczy domiar. Tak może myśleć dziś menedżer w spółce z branży paliwowej, handlujący elektroniką, kiedyś ten, co zajmował się handlem stalowymi prętami. Nawet jeśli biznes prowadzisz uczciwie, to nie możesz wykluczyć, że gdzieś się pomyliłeś, twoja księgowa źle zinterpretowała przepisy, kupiłeś okazyjnie towar od oszusta, o czym nie miałeś pojęcia.
I tu dochodzimy do kolejnej części gospodarczej układanki: czyli Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Dużo o planie już powiedziano, ale najwięcej chyba o roli inwestycji jako warunku jego powodzenia. Sporo też mówiono o partnerstwie sektorów publicznego i prywatnego. Pytanie: czy przedsiębiorcy będą podejmować ryzykowne, kosztowne, długoletnie inwestycje w czasach fiskalnej krucjaty prowadzonej w imię wyższych dochodów z podatków? Nawet jeśli jej cel jest bezdyskusyjny, to ci uczciwi zawahają się, pamiętając, jak zwykł do tej pory działać aparat skarbowy, i widząc, jakie narzędzia właśnie dostał. Choćby klauzulę obejścia prawa podatkowego, która pozwoli mu zakwestionować każdą transakcję, jeśli uzna, że jej celem było uniknięcie podatku. Tu zresztą nie tylko o fiskalną walkę o dochody chodzi, a o to, jaki ładunek niepewności aplikuje rząd firmom również innymi działaniami. Ot, choćby informacja z ostatnich dni o tym, że minister koordynator do spraw służb specjalnych zamierza się przyjrzeć umowom zawieranym w ostatnim czasie przez 66 spółek Skarbu Państwa na takie usługi, jak ubezpieczenia czy marketing. Czy to znaczy, że każdy, kto robił interesy z firmami z państwowym udziałem, będzie teraz na celowniku służb? Jaki efekt mogą przynieść takie spektakularne działania, widać na przykładzie wejścia CBA do urzędów marszałkowskich w styczniu. Powód: zbadanie, jak samorządy wydawały środki z UE. Skutek: spadek inwestycji samorządowych o połowę .
Do puzzli „wspierajmy inwestycje” średnio też pasuje kolejna część układanki, czyli „pilnujmy deficytu”. To też zadanie ministra finansów, z którego na razie wywiązuje się bardzo dobrze. Po sierpniu deficyt wyniósł 1 5 m ld zł, 27,3 proc. rocznego planu, najmniej od siedmiu lat. „Odbudowa strumienia dochodów” to jedna z tajemnic sukcesu, ale druga to trzymanie w ryzach wydatków (poza programem „Rodzina 500 plus”, rzecz jasna). Zwłaszcza tych majątkowych, w których uwzględnia się m.in. nakłady inwestycyjne z budżetu. Po siedmiu miesiącach (ostatnie dostępne dane) wydano na ten cel około jednej piątej kwoty zaplanowanej na cały rok. Oczywiście ktoś powie: wydatki inwestycyjne przyspieszają pod koniec roku. Ale stosując metodę MF przy prezentowaniu wyników budżetu – czyli porównując go z wynikami poprzedników – wydatki na zakupy inwestycyjne jednostek budżetowych idą wyjątkowo słabo, bo rząd spożytkował w ten sposób ok. 2, 5 m ld zł do końca lipca. A rok temu 5, 8 m ld zł.