Kilka dni temu wydawało się, że spór o to, czy płacić, czy nie płacić PIT od sprzedaży gruntów, dobiega końca. Sąd uznał, że jeśli nie trzeba tego robić od sprzedaży mieszkania czy domu, to dotyczy to także gruntu, na którym się one znajdują. Przyczyna jest prosta. Nie da się ich sprzedać bez gruntu. Ale fiskus się z tym nie zgadza
Dla urzędników grunt i mieszkanie to dwie różne rzeczy. Mogą sobie na taki tok rozumowania pozwolić, bo przepis – jak to zwykle u nas bywa – nie jest zbyt precyzyjny. Mówi, że ze zwolnienia skorzysta ten, kto był w sprzedawanym lokum zameldowany przez minimum 12 miesięcy. No a przecież zameldować można się w domu lub mieszkaniu, a nie na gruncie. Jest w tym pewna logika. Ale jest i kontrargument. Nie sposób znaleźć takiego miejsca, w którym można by się zameldować, a które nie byłoby związane z jakimś gruntem. Problem jednak nie w doborze argumentów, ale w bezsensowności uporu urzędników.
Ale taka jest niestety Polska tradycja, że najpierw dostajemy ulgę, a później urzędnicy szukają okazji, by ją zabrać. Wreszcie i tak wszystko kończy się w sądzie. Ten przyznaje rację podatnikom. Sukces. Wszyscy liczą, ile można odzyskać pieniędzy. Tylko że fiskus i tak trwa uparcie przy swoim. To zmusza kolejne osoby do marnowania pieniędzy i czasu. Kiedy wreszcie udaje się z urzędnikami wygrać, powodów do radości i tak nie ma zbyt wiele. Odsetki dla poszkodowanych są wypłacane nie z bliżej nieokreślonych szkatuł fiskusa, ale bezpośrednio z naszych kieszeni. Po to właśnie płacimy podatki, żeby fiskus miał z czego płacić za swój upór i swoje błędy.