Ulg jest wiele, pochłaniają dziesiątki miliardów złotych rocznie, a ich efekty są marne. Sensowniej byłoby większość z nich zlikwidować, w zamian dając sprawniejsze i tańsze państwo
Temat wypłynął ostatnio przy okazji prac nad ustawą o finansach publicznych, gdzie planowano zawieszenie dwóch ulg: prorodzinnej i na internet. Rząd w końcu się z tego wycofał. „Jak obiecałam, tak się stało. W projekcie (...) nie ma zapisu mówiącego o tym, że jeżeli dług publiczny przekroczy 55 proc., wtedy będzie obniżona ulga prorodzinna” – ogłosiła w czwartek w Sejmie, nie kryjąc satysfakcji, minister pracy Jolanta Fedak. Według pani minister ulga jest potrzebna do „prowadzenia aktywnej polityki prorodzinnej w ujęciu pronatalistycznym (...)”.
To typowe dla polityków myślenie magiczne. Dajesz ulgę i becikowe, a kobiety, cytując Hugh Granta z filmu „Dziewięć miesięcy”, „rodzą jak oszalałe”. Niestety, po wprowadzeniu jednego i drugiego rozwiązania przyrost naturalny specjalnie nie wzrósł. I nie wzrośnie. Bo tysiąc złotych ulgi podatkowej nie wpływa na to, że rodziny decydują się na dzieci i ich wychowanie. To nie wystarczy nawet na szkolną wyprawkę. Zamiast oferować ulgi, należałoby ułatwić budowę przedszkoli i żłobków, wspierać aktywizację zawodową matek, np. popularyzując telepracę. Równie ważne jest ograniczenie biurokracji czy odkorkowanie miast, by ludzie mogli wygospodarować więcej czasu na wychowanie dzieci, zamiast na dojazdy do domu i na zakupy.
Podobnie jest z internetem. Możliwość odliczenia symbolicznej kwoty nie ma żadnego wpływu, czy ktoś podłącza komputer do sieci. Jednak politycy powtarzają swoje – a to kwestia sprawiedliwości społecznej, a to pomoc najuboższym. Tylko że obecne ulgi to kpina z tych haseł. Zyskują na nich zamożni, bo mają z czego je odliczyć, biedny skorzysta niewiele.
Ulga prorodzinna czy na internet to wierzchołek góry lodowej. Ministerstwo Finansów i Bank Światowy policzyły, że polski system podatkowy zawiera 473 ulgi warte rocznie aż 65,9 mld zł. Najkosztowniejsza jest obniżona stawka VAT na usługi w budownictwie mieszkaniowym – 8,9 mld zł. Ulga prorodzinna to 6 mld zł.
Skoro resort finansów przygotował taki raport i stanowczo zaprzecza, by chciał likwidować ulgi, to znaczy, że wkrótce tak właśnie zrobi. Oczywiście w ograniczonym zakresie, bo odbieranie przywilejów dla polityka jest trudniejsze niż nakładanie podatków. Nie płakałbym specjalnie nad tym ruchem.
Ulgi, choć z natury złe, bo psujące i komplikujące system podatkowy, stały się wentylem dla obywateli, a zwłaszcza uginających się pod licznymi ciężarami przedsiębiorców. Taki np. jest przepis dający zwolnienia VAT na kratki w luksusowych limuzynach, którymi, jak niedawno zwrócił uwagę premier, jajek do hurtowni się nie wozi. Jeszcze wcześniej posiadacze takich aut instalowali w bagażniku kasetkę i już dysponowali „bankowozem”.
Z powodu złej sytuacji finansów publicznych rząd będzie ograniczał ulgi i przywileje, sięgając przy tym po argumenty w stylu: uproszczenie podatków, likwidacja absurdów. Tyle że wcale nie robi tego w dobrej sprawie, a jedynie by wycisnąć z obywateli więcej pieniędzy. W ten sposób słuszna idea skończy się jedynie szkodliwym wzrostem obciążeń.