Dla osób, które zarabiają więcej, nie powinno być kwoty wolnej - mówi PAP wicepremier Mateusz Morawiecki. Uważa, że nasz degresywny system podatkowy trzeba zmieniać w kierunku progresywnego, ale biznes nie powinien się obawiać, że rząd chce go opodatkować tak, jak pracujących na etacie.



PAP: Konstytucja Biznesu to kolejny ukłon w stronę przedsiębiorców. W niedawno ogłoszonym rankingu Doing Business awansowaliśmy na 24. pozycję, podatki dla biznesu są w Polsce stosunkowo niskie, a siła robocza - ciągle tania. Czego zatem brakuje polskim przedsiębiorcom, aby zaczęli inwestować, a polska gospodarka ruszyła?

Mateusz Morawiecki: Rzeczywiście podatki w Polsce wcale nie są wysokie - jesteśmy na 25. miejscu na 28 krajów UE. Koszty pracy też nie są zbyt wysokie. Ale gospodarka to system naczyń połączonych i dziś to, czego najbardziej oczekują polscy przedsiębiorcy, to zdecydowanie lepszej jakości warunki dla codziennej działalności ich firm. I Konstytucja Biznesu jest taką przełomową propozycją w tym obszarze, jest bardzo konkretną i bardzo treściwą szansą, czy wręcz ofertą zbudowania codziennych relacji na linii administracja publiczna – przedsiębiorcy w oparciu o nowe i nowoczesne zarazem standardy. Podam kilka przykładów rozwiązań, którym nadamy rangę ustawową.

Wprowadzimy zasadę „co nie jest prawem zabronione, jest dozwolone”. Przez 26 lat – o czym doskonale z praktyki wiedzą polscy przedsiębiorcy - było trochę na odwrót, czyli „wszystko, co nie jest dozwolone, było zabronione”. Wprowadzamy zasadę domniemania uczciwości przedsiębiorcy, bo bardzo często przedsiębiorcy czuli się w dotychczasowych kontaktach z administracją, jak z góry o coś podejrzani. Będą też w polskim prawie zapisane zasady: pewności prawa, przyjaznej dla przedsiębiorców interpretacji przepisów, czy proporcjonalności działań urzędów w stosunku do przedsiębiorców, tu chodzi o to, żeby firma nie musiała dostarczać dokumentów, którymi już dysponuje dany urząd, a także o to, że ewentualna kontrola w firmie ma być jak najmniej dokuczliwa i uciążliwa dla jej funkcjonowania.

Likwidujemy też REGON z obiegu gospodarczego i wprowadzamy tzw. milczącą zgodę – jeśli w przepisowym terminie urząd nie wyda decyzji we wnioskowanej przez przedsiębiorcę, czy obywatela sprawie, to spokojnie będzie można realizować dane przedsięwzięcie. To tylko kilka przykładów rozwiązań, które mają uwolnić potencjał polskiej, zwłaszcza małej i średniej przedsiębiorczości. Chcemy, żeby te budowane na zaufaniu i partnerstwie relacje na linii urzędy-firmy, formalnie, czyli w postaci ustawowej, zaczęły funkcjonować już w pierwszej połowie 2017 roku. Na pewno trudniej będzie ze zmianą mentalności i czynnikami czysto ludzkimi, ale jak się nie zrobi pierwszego kroku, to nie zrobi się drugiego i kolejnych.

Te propozycje rządu pojawiły się tuż po informacjach o słabszych wynikach gospodarki...

To zbieg okoliczności. Nad wielką reformą prawa gospodarczego zespół pod kierownictwem wiceministra rozwoju, Mariusza Haładyja pracował od blisko roku. Pierwszy pakiet tych propozycji, czyli „100 zmian dla firm” został przyjęty przez rząd już blisko dwa tygodnie temu. Teraz czas na fundamentalny dokument – właśnie Konstytucję Biznesu. Rozwiązania, które opracowaliśmy i zaprezentowaliśmy nie mają charakteru doraźnego, są propozycjami systemowymi, raz na zawsze zmieniającymi na lepsze rzeczywistość codziennego funkcjonowania kilku milionów polskich firm. Oczywiście, oprócz przyjaznego otoczenia, przedsiębiorcy potrzebują popytu. W gospodarce otwartej ten popyt jest też popytem zagranicznym, bo my prawie połowę naszego PKB mamy w eksporcie - to jest 800 mld zł - i ten popyt za granicą niestety jest teraz trochę słabszy. Mamy znaczące spowolnienie w Czechach, na Węgrzech, w Rumunii, a najgłębsze spowolnienie - w Niemczech. Niemcy są naszym bardzo ważnym partnerem handlowym, a tam PKB spadł o ponad 1,5 pkt. proc. To na pewno też przekłada się na słabszy nieco popyt i zamówienia produkcyjne w Polsce.

A z drugiej strony dla nas ważnym czynnikiem wzrostu gospodarczego są też środki unijne z perspektywy finansowej 2014-2020, która na dobre jeszcze się nie rozkręciła. I to jest dobra wiadomość, bo jak rozpoczęliśmy rządy, to mieliśmy 1 mld zł z budżetu na lata 2014-2020. Dzisiaj zakontraktowanych mamy ponad 52 mld, czyli przeszło 50 razy więcej. To już przekłada się na konkretne projekty finansowane z funduszy UE, ale inwestycje to nie smażenie kotleta, na efekty trzeba poczekać trochę dłużej. Zatem, w przyszłym roku, po tym mini cyklu spowolnienia, zakładając, że nie nastąpi jakieś głębokie spowolnienie w całej strefie euro, czy w świecie - powinniśmy zacząć z tego płytkiego, ale jednak dołka, wychodzić na wznoszącą perspektywę wzrostów inwestycyjnych.

Czy wobec tego te wskaźniki wzrostu, które obecnie mamy założone w budżecie - 3,4 proc. w tym roku i 3,6 proc. w przyszłym - zostaną zachowane, czy dopuszcza Pan opcję rewizji tych prognoz?

To zostaje dzisiaj zachowane. Uważam, że po spowolnieniu w czwartym kwartale tego roku i w pierwszym kwartale przyszłego roku, wzrost PKB przyspieszy w drugim, trzecim i czwartym kwartale 2017 roku. Wpłynie na to popyt inwestycyjny; zwiększone inwestycje publiczne, bo prywatne rosną w przyzwoitym tempie 4,5 proc. za pierwsze półrocze. Natomiast rzeczywiście inwestycje publiczne musimy mocniej rozkręcić. Apelujemy do samorządów, które nadzorują inwestycje, zwłaszcza urzędów marszałkowskich, o ich przyspieszenie. To inwestycje w samorządach idą bowiem bardzo wolno i to one w dużym stopniu przyćmiły ten wzrost gospodarczy. Dlatego, wraz z ministrem Jerzym Kwiecińskim robimy wszystko, żeby uprościć zasady wydatkowania pieniędzy z UE przez samorządy i zachęcić je do inwestowania. Te uproszczenia częściowo już zostały ogłoszone, a kolejne - na które mamy już zgodę Komisji Europejskiej - ogłosimy w ciągu najbliższych kilku dni.

W środę Sejm przegłosował skrócenie wieku emerytalnego, czy - m.in. w kontekście danych o PKB - nie widzi Pan zagrożeń wynikających z tego posunięcia?

Są decyzje polityczne, które mają wpływ na życie gospodarcze. Trzymam się jednak tego, że wszystkie zobowiązania przedwyborcze, które podjęła partia dzisiaj rządząca, muszą być wykonane i ja to absolutnie rozumiem. Rozumiem też tych ludzi, którzy pracują 40 lat i nagle ten wiek emerytalny - bez żadnej dyskusji społecznej - został im podwyższony. Więc ja tę decyzję jak najbardziej popieram, i od strony politycznej, społecznej, ona jest zrozumiała.

Natomiast wszyscy rozumiemy również, że od strony gospodarczej rzeczywistość jest już bardziej skomplikowana - z jednej strony czasami warto rzeczywiście, żeby osoba, która już jest wypalona i chce przejść na emeryturę, miała ku temu możliwości. A z drugiej strony nie warto wypychać z rynku pracy tych ludzi, którzy chcą na nim zostać. A wiadomo, że my myślimy również przez pryzmat bodźców ekonomicznych, finansowych.

Dlatego też m.in. będziemy starali się zachęcić ludzi do pozostania na rynku pracy, ale oczywiście tych, którzy będą chcieli - dobrowolnie, trochę tak, jak z sześciolatkami. Jak chcemy, dziecko idzie do pierwszej klasy w wieku sześciu lat, a jak nie - to od siedmiu lat. Tutaj podobnie - jak ktoś będzie chciał przejść na emeryturę, to będzie mógł. Do tego się zobowiązało PiS i bardzo dobrze, że to zobowiązanie zostanie wykonane. Nie znaczy to, że wszystkich wypychamy na emerytury, wręcz przeciwnie.

A czy jest możliwe wprowadzenie zakazu pracy dla osób, które pobierają emerytury?

O nie, nie sądzę, żeby była taka opcja - jesteśmy w wolnym kraju i nie ma zakazu pracy. Za 10 lat jednak wszyscy obudzimy się w nieco innym świecie - w wielu miejscach pracę będą wykonywać maszyny, a to oznacza, że musimy przebudować nasze życie gospodarcze. Coraz głębiej myśleć o tym, w jaki sposób dać możliwości życia i pracę ludziom, którzy będą wypychani przez ten świat cyfrowy i nową gospodarkę. Pamiętajmy jednak, że z każdą rewolucją przemysłową, technologiczną pojawiały się obawy związane z zawężaniem rynku pracy, a potem okazywało się, że pojawiały się zupełnie nowe zawody i miejsca pracy. Musimy być tylko tymi, którzy rozumieją trendy światowe i wiedzą, jak wykorzystać je jako szanse, a nie zagrożenia.

Powiedział Pan, że wszystkie zobowiązania przedwyborcze, które podjęła partia rządząca, muszą być wykonane. Co w takim razie ze zwiększeniem kwoty wolnej od podatku? Obietnicę tę miał realizować jednolity podatek, jednak perspektywa jego wprowadzenia coraz bardziej się oddala?

Bardzo doceniam trudną pracę ministra Henryka Kowalczyka przy tym podatku. Ta propozycja w ogóle nie niosła ze sobą takich zagrożeń, jakby to wynikało z różnych plotek. Chcę też podkreślić, że każdy poważny rząd na świecie prowadzi non stop różne analizy podatkowe. Więc nie było niczym niezwykłym, że od pół roku pan minister prowadził takie prace. Teraz pani premier Beata Szydło powiedziała bardzo jednoznacznie, że do końca roku podejmiemy decyzję - czy go wprowadzimy, czy nie - i tego się trzymajmy.

Na ile więc ocenia Pan dziś szansę na to, że jednolita danina zostanie wprowadzona do końca tej kadencji?

Nie chciałbym tak spekulować, ponieważ tutaj diabeł tkwi w szczegółach. Najpierw trzeba bardzo dokładnie pewne warianty przedyskutować, zobaczyć, co jest tutaj istotne z punktu widzenia ludzi aktywnych zawodowo. Jedna grupa to pracujący na etatach podatnicy PIT, a druga grupa to przedsiębiorcy. Przedsiębiorca to jest ten, kto bierze na siebie ryzyko prowadzenia biznesu. To jest zupełnie coś innego, niż praca osiem godzin - od 8 do 16. Więc ja bym nie chciał, żeby przedsiębiorcy mieli jakąkolwiek obawę, że chcemy ich tak samo opodatkować, jak tych, którzy pracują na etacie. Bo praca na etacie jest w dużym stopniu bezpieczna. A praca przedsiębiorcy, który ryzykuje cały swój majątek i pracuje 16 godzin dziennie, jest trochę inną pracą. Chciałbym takiej przebudowy systemu podatkowego, która będzie w pełni spójna, odpowiedzialna i prorozwojowa. Nie jesteśmy nastawieni na gwałtowne zmiany systemu, bo nie są one dobre. Trzeba też pamiętać, że z inną sytuacją mamy do czynienia, gdy ktoś zarabia 30 tys. zł, a z inną, gdy ktoś zarabia 130 tys. zł.

Jeśli jednolitej daniny nie będzie, to jak rozwiążecie kwestię kwoty wolnej od podatku; co z bardzo drobnymi przedsiębiorcami, których składka na ZUS w wysokości prawie 1,2 tys. zł dobija; co z tym, że de facto mamy degresywny system podatkowy?

Co do kwoty wolnej od podatku – zastanawiamy się nad różnymi wariantami. Na pewno chcemy w kolejnych interwałach czasowych rozwiązać ten problem. Za wcześnie, żeby mówić co i jak zaproponujemy, ale myślimy o tym.

Kwota wolna zwiększona dla najuboższych. Czy to jest racjonalne rozwiązanie?

Jak najbardziej. Dla osób, które zarabiają więcej, nie powinno być moim zdaniem kwoty wolnej. Wracając do pytania o degresywność - rzeczywiście mamy degresywny system podatkowy, który trzeba zmieniać w kierunku progresywnego, tak żeby krańcowa stawka podatkowa dla tych, którzy zarabiają więcej, była wyższa niż dla tych, którzy zarabiają mniej. Bardzo ważne jest też zagadnienie stawki ZUS dla bardzo małej działalności gospodarczej. Załóżmy, że ktoś ma 3 tys. zł dochodu i ma z tego zapłacić 1,2 tys. zł ZUS i jeszcze 19 proc. podatku, to po szybkiej kalkulacji okazuje się, że zostaje mu około 1 tys. zł. Tak naprawdę jest więc wypychany z rynku do szarej strefy. Tu myślimy o takiej formie, jak „mała działalność gospodarcza”. Ministerstwo Finansów pracuje nad tą sprawą razem z Ministerstwem Rozwoju. Myślę, że dojdą do porozumienia (uśmiech).

Czyli będzie jakaś ulga dla tych najdrobniejszych przedsiębiorców?

Myślę, że jest szansa na taką przebudowę systemu, żeby wyciągnąć z szarej strefy tych najdrobniejszych przedsiębiorców, jednocześnie bez jakiegoś zbytniego ubytku dla budżetu, bo budżet jest dla mnie świętością. Chcę zapewnić jego stabilność i dotrzymać tego poziomu deficytu budżetowego, do którego się zobowiązaliśmy. Myślimy o takim systemie, który zawierałby w sobie pewną progresywność tak, by wyciągnąć skutecznie tych ludzi z szarej strefy do gospodarki realnej.

A jest możliwa likwidacja 19-proc. PIT-u dla przedsiębiorców?

Nie pracujemy nad takim wariantem, żeby likwidować podatek dla przedsiębiorców. Prace, które prowadzi pan minister Kowalczyk, dotyczą tego, w jaki sposób zapewnić, żeby nie unikano płacenia podatków, żeby nie było tak zwanego arbitrażu, czyli wykorzystywania np. tzw. umów cywilnych, które służą do tego, aby omijać płacenie ZUS-u, płacenie składek zdrowotnych itd.

Zmieniając temat, świat spodziewa się, że po wyborach w USA Fed odejdzie od polityki niskich stóp procentowych. Jaki to może mieć wpływ na polską gospodarkę i walutę?

Jest bardzo prawdopodobne, że następuje moment przełomowy z punktu widzenia polityki monetarnej w USA. Po pierwszej podwyżce, która miała miejsce nie tak dawno temu, długi czas zastanawiano się, czy dojdzie do drugiej podwyżki. Dziś ogromna większość analityków uważa, że w grudniu dojdzie do podwyżki stóp procentowych w USA. To oznacza, że Stany Zjednoczone będą jeszcze bardziej atrakcyjne z punktu widzenia przyciągania kapitału. Z tego względu, wzrost stóp procentowych w USA odbije się natychmiastowym echem na całym świecie.

Wzrosły stopy procentowe amerykańskich obligacji 10-letnich z 1,8 proc. na 2,2 proc. Równolegle o 40 punktów bazowych poszły do góry rentowności polskich obligacji. Nie jest więc tak, że złotówka osłabiła się w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości gospodarczej, tylko właśnie zjawiska gospodarcze, w szczególności zmiany w polityce pieniężnej w USA, wpływają również na złotego i wycenę naszych obligacji. Pragnę zauważyć, że polska polityka monetarna jest jedną z najbardziej konserwatywnych, ponieważ byliśmy chyba ostatnim krajem w UE, który miał tak wysokie realne stopy procentowe. My mamy jeszcze bufor, żeby te stopy obniżać i żeby je podwyższać. Jesteśmy w miarę naturalnym przedziale prowadzenia polityki monetarnej. Wiele innych krajów nie ma już amunicji, żeby wykorzystać ją w polityce monetarnej. Nie mam obaw, co do zakresu prowadzenia polskiej polityki monetarnej. Warto zwrócić uwagę, że drożejący dolar i wyższe rentowności amerykańskich obligacji na pewno będą miały wpływ na rynek polski, Być może obligacje polskie będą coraz tańsze, czyli rentowności coraz wyższe.

Był Pan miesiąc temu w USA. Po tej wizycie mówił Pan o potrzebie wzmacniania więzi transatlantyckich. Wybory w USA wygrał Donald Trump. Pytanie, czy Pana postulat jest nadal aktualny, czy jednak nie powinniśmy bardziej skupić się na relacjach wewnątrzunijnych?

Jak najbardziej należy wzmacniać więzy transatlantyckie, tym bardziej, że świat jest dziś bardziej niebezpieczny, niż 5 lat czy 10 lat temu. USA, które są naszym bardzo ważnym sojusznikiem, powinny odczuwać jak najwięcej związków z Polską. Wierzę w te relacje transatlantyckie. Chociaż, jak najbardziej podoba mi się też pomysł, żeby wzmacniać, albo tworzyć pewne zręby polityki obronnej w ramach Unii Europejskiej, która byłaby immanentną częścią NATO. Zatem, tutaj transatlantyckość nie tylko nie kłóci się z europejskością, ale wręcz uważam, że to jest szansa dla Zachodu, żebyśmy jako część tej kultury, w której jesteśmy od 1050 lat, trochę ją wzmacniali. Polska nie jest krajem przeogromnym, ale jesteśmy krajem ambitnym i wierzę, że poprzez dobre relacje z Unią Europejską, ale również dobre relacje z USA, możemy być zwornikiem, który będzie stabilizował trudną sytuację transatlantycką.

Właśnie minęła rocznica rządu – co uznałby Pan za sukces tzw. Planu Morawieckiego?

W szeroko rozumianej polityce rozwojowej Polski nie działo się tak wiele od 26 lat, jak dzieje się od roku. I są to zmiany zdecydowanie na lepsze.

Musieliśmy zmienić model rozwoju gospodarczego Polski, bo to, co by Polskę i Polaków najwięcej i najdrożej kosztowało, to zachowanie dotychczasowego status quo. Zintegrowaliśmy instytucje rozwojowe, powołaliśmy Polski Fundusz Rozwoju, który już dysponuje tzw. „jednym kontaktem” dla polskich firm poszukujących kapitału i nowych rynków zbytu oraz dla inwestorów zagranicznych, którzy chcą w Polsce lokować wysokiej klasy produkcję i usługi.

Tworzymy nową politykę eksportową odpowiadającą realiom światowej gospodarki. W ciągu kilku tygodni otworzymy polskie Trade Office w: Szanghaju, San Francisco, Singapurze, Teheranie i Ho Chi Minh. Po prostu kreujemy dużo lepsze warunki do ekspansji eksportowej i kapitałowej dla polskich przedsiębiorców. Na tym mi zależy – żeby polskie średnie firmy stawały się większe, żebyśmy mieli jak najwięcej polskich championów. Bardzo cieszę się, że udało się też przyciągnąć kilkanaście wielkich i innowacyjnych inwestycji motoryzacyjnych: Mercedes, Mabuchi, LG, Toyota, Volkswagen czy Fiat. Wierzę też mocno w projekt polskiej elektromobilności. Z miesiąca na miesiąc będziemy mieli coraz więcej inicjatyw i projektów będących efektem realizacji rządowego Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju.

Rozmawiali Łukasz Osiński i Sonia Sobczyk (PAP)