Nowa władza i media epatują nas wprowadzeniem podwyższonej rocznej kwoty dochodu wolnej od podatku. Czy to aby na pewno takie dobrodziejstwo?
Podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8000 zł spowoduje, że dochód rozporządzalny przeciętnego Kowalskiego zarabiającego rocznie w granicach wskazanej wyżej kwoty 8000 zł wyniesie około 666 zł miesięcznie, a nie jak teraz ok. 257 zł przy rocznym dochodzie wolnym w kwocie 3091 zł. Cóż, skok imponujący, bo aż 2,5-krotny, ale wyłącznie arytmetycznie. Jeżeli na sprawę spojrzeć kryteriami faktycznych comiesięcznych wydatków, jakie Kowalski musi ponieść, aby walczyć o egzystencję, to ten wzrost nie przyniesie mu żadnej radykalnej zmiany i wcale nie poprawi znacząco jego sytuacji materialnej. Biorąc pod uwagę to, że aby egzystować w realiach polskich, nasz Kowalski powinien mieć miesięczny dochód rozporządzalny na poziomie co najmniej 1500 zł, a to, jak łatwo policzyć, daję kwotę roczną wolną od podatku w wysokości 18 000 zł. Gdy mówię egzystować, to mam na myśli zaspokajanie naprawdę podstawowych potrzeb człowieka, takich jak dach nad głową, ogrzewanie, elektryczność, woda, wyżywienie i opieka lekarska (w tym leki).
Spróbujmy więc odpowiedzieć na pytanie, czy 666 zł miesięcznie na to wszystko wystarczy. Nie wystarczy. Pamiętajmy jednak, że ten próg ubóstwa dotyczy każdego człowieka, a więc tego niepracującego również. Oznacza to, że jeżeli weźmiemy pod uwagę jedną osobę dorosłą wychowującą jedno dziecko, to nagle kwotę dochodu wolną od podatku musimy podzielić na połowę i wychodzi nam, iż wracamy do punktu wyjścia, bowiem próg ubóstwa zgodnie z definicją obniża się do poziomu 333 zł na osobę w takim gospodarstwie domowym. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy weźmiemy pod uwagę klasyczną rodzinę, czyli 2+2, w której tylko jedna dorosła osoba ma roczny dochód w kwocie zwolnionej. W takim wypadku próg ubóstwa obniża się do 166 zł na osobę.
Z powyższego wyraźnie widać, że propozycje rządzących to czysty marketing. Dodatkowo, przy braku likwidacji zbędnych wydatków budżetowych, takich jak choćby przerost administracji publicznej czy niczym nieuzasadnione przywileje emerytalne wielu grup społecznych, jeszcze ten budżet obciążą, czyli jeszcze bardziej zadłużą nas wszystkich, a to oznacza w przyszłości jeszcze większe obciążenia podatkowe, bo długi trzeba będzie z czegoś spłacać.
Jak w omawianej kwestii wyglądamy na tle innych krajów unijnych? W Hiszpanii kwota dochodu wolnego od podatku to ok. 77 000 zł rocznie, w Anglii ok. 50 000 zł rocznie, we Francji ok. 25 000 zł rocznie, w Niemczech ponad 30 000 zł rocznie, i nawet u greckiego bankruta kwota ta wynosi 20 000 zł rocznie. Biorąc pod uwagę to, że w kosztach życia wcale tak drastycznie od krajów unijnych już nie odstajemy, to w dochodach jesteśmy bardzo ubogim krewnym.
Jak wspomniałem, całe to zamieszanie z kwotą wolną od podatku to zwyczajne igrzyska dla mas, które realnie niczego w ich sytuacji nie zmienią. Nie ma innej drogi do poprawy sytuacji materialnej najmniej zarabiających, jak i wszystkich pozostałych pracowników najemnych, jak całkowita likwidacja podatku dochodowego od pracy najemnej. To z kolei będzie możliwe jedynie wtedy, gdy zlikwidujemy zbędne wydatki budżetowe, czyli zakończymy marnotrawstwo pieniędzy publicznych. Problemem w Polsce dzisiaj nie jest kwestia zbyt małych dochodów budżetowych, tylko zbyt dużych wydatków budżetu państwa. Państwo powinno być tanie i efektywne oraz ograniczone w swym działaniu tylko do niezbędnych obszarów, a co za tym idzie, mieć niskie podatki. Tylko w takim systemie skończą się jałowe dyskusje o problemie uszczelniania systemu poboru podatków, powoływania coraz to nowych służb kontrolnych i nagonki na tych wrednych bogatych, którzy, czy tego chcemy, czy nie, w niejednym regionie kraju są jedynym pracodawcą. Niskich podatków po prostu nie opłaca się nie płacić, bo służą wszystkim. Wysokie podatki nie służą zaś nikomu, poza politykami.