Niedawne propozycje PO zmian w podatkach wzbudziły ogromne emocje, a eksperci wciąż je omawiają, zadając sobie pytania, kto zapłaci 10-proc. podatek, ile będzie stawek i jakiej wysokości. Poprosiliśmy więc także naszych ekspertów, aby nie wdając się w szczegóły, przeanalizowali ewentualne skutki tych zmian lub wskazali alternatywne rozwiązania. Opinie okazały się zaskakujące.
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna



Nie zamierzam wytykać dzisiejszym włodarzom naszego kraju tego, że osiem lat sprawują władzę, a niespełna półtora miesiąca przed wyborami, co ważne, wyborami, które zdają się poprzedzać „zmianę warty”, zapowiadają rewolucję w podatkach. Pominę nawet to, że kolejny pomysł to w zasadzie prawie 3 x 15, a raczej gotowy iloczyn, bo 45 tylko w jednym podatku (kiedyś było hasło 3 x 15). Oczywiście prawie, bo o ile pierwsze informacje zapowiadały, że według nowego pomysłu PIT wyniesie 10 proc., o tyle minister finansów, były minister finansów i inni politycy wyjaśniali potem, że to będzie stawka(i) od 10 do blisko 40 proc. podatku... Czyli bez wątpienia to nie ma być podatek liniowy, a jakaś forma podatku progresywnego. W Polsce są podatki progresywne. Oczywiście ten najbardziej znany to PIT, a mniej znany to podatek od spadków i darowizn. Chociaż naturalnym przeciwieństwem progresji jest degresja podatkowa (stawka maleje, im większa podstawa – i to właśnie na taką formułę powinien postawić prawdziwy liberał gospodarczy), to jednak polscy podatnicy w sposób niemal naturalny przeciwstawiają jej podatek liniowy. Dla wyjaśnienia, obecnie jednolity (czyli liniowy) jest CIT i PIT dla przedsiębiorców, którzy go wybrali.
Ale nie o polityce jest ten felieton, a o istocie podatku.
Otóż każdy student prawa dowiaduje się na pierwszych zajęciach, czym jest podatek i jakie są jego cechy. Najważniejsze to jego nieodpłatność i bezzwrotność. Dlaczego to takie ważne? Bo za to, że płacimy podatek, nie możemy żądać od państwa żadnego konkretnego świadczenia. Owszem, jako obywatele mamy prawo oczekiwać, że w razie potrzeby ochroni nas policja, że jeżeli ktoś naruszy nasze prawa, to zajmą się nim organy państwa, a sądy osądzą, że nasze dzieci będą korzystały z darmowego szkolnictwa, jakie by ono nie było itd. Ale to nie wynika z tego, że płacimy podatki. Z wielu praw ochronnych korzysta też obcokrajowiec, który jest w Polsce tylko przejazdem, nawet jeżeli nic nie kupi i nie zapłaci podatków pośrednich (np. przejedzie na jednym baku czeskiego paliwa i nie zapłaci VAT ani akcyzy zawartych w paliwie).
Bo u podstaw nowoczesnych systemów podatkowych, a nawet więcej, nowoczesnych państw leży to, że czy i jak wysokie podatki płacimy, nie ma najmniejszego znaczenia w relacjach państwo – obywatel. Po prostu nielegalne i niemoralne byłoby oczekiwać, że ktoś, kto płaci wyższe podatki, dostanie więcej od państwa. Nie godzi się, aby tak było (nawet jeżeli część obywateli uważa, że to fikcja). Nieodpłatność to fundamentalna cecha podatku!
A w parze z nieodpłatnością idzie bezzwrotność. Podatnik, który płaci podatki, musi wiedzieć, że jest to zapłata definitywna i nie ma prawa żądać jej zwrotu ani w pieniądzu, ani też w postaci innego świadczenia. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy.
Otóż połączenie podatku dochodowego z systemem ubezpieczeń społecznych oraz zdrowotnych, chociaż dla laików zabieg wielce pożądany, a centralna redystrybucja środków logiczna (przy czym, jak słyszymy, bez likwidacji ZUS czy innych urzędów), w bezpośredni sposób przeczy istocie podatków.
Składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne, chociaż stanowią obciążenie publicznoprawne, to z pewnością nie są podatkiem. Płacąc je, mamy prawo oczekiwać, że w zamian dostaniemy emerytury, a wcześniej zasiłki, których wypłata jest determinowana stanem naszego zdrowia, czy wreszcie opiekę zdrowotną. Jako ubezpieczeni mamy prawo żądać takich świadczeń!
To oznacza, że pomysł scalenia PIT ze składkami na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne to nie tylko zwykła zmiana ustawy o podatku dochodowym czy ustaw regulujących zasady płacenia składek. Za takim pomysłem musiałyby iść zmiany systemowe, to gruntowna przebudowa systemu podatkowego, to zmiana definicji podatku.
Pytanie: czy wobec tak dużych wyzwań realne może być to, że w ciągu kolejnych czterech lat (czytaj: kolejnej kadencji parlamentu) zostaną one wprowadzone?
To, że koszty pracy są wysokie i ich zmniejszenie wyszłoby na dobre wszystkim – to truizm.
Problem w tym, że diabeł zawsze tkwi w szczegółach.
Jeżeli rzuca się hasło likwidacji składek na ZUS i na NFZ, wypadałoby wyjaśnić, co z odliczeniami. Na razie Ministerstwo Finansów zapewnia, że nikt na tym nie straci, tylko każdy zyska. Ale – jak wiadomo – od pomysłu do realizacji droga daleka i wiele jeszcze może się zmienić...
Podatki dochodowe w Polsce to źródło finansowania nieefektywnych i nieudolnych działań elit rządzących, ale także źródło niekończących się sporów i batalii pomiędzy podatnikami a fiskusem. W mojej ocenie należałoby ich wysokość w najbliższym czasie stopniowo, lecz radykalnie zmniejszać, aż do całkowitej likwidacji najpóźniej w ciągu najbliższych 2–3 lat. To samo należy uczynić ze składkami na ubezpieczenia społeczne, które de facto w Polsce są również podatkiem. Oczywiście już widzę reakcję tzw. mądrych głów święcie oburzonych na taki pomysł. No bo czym finansować wtedy wydatki budżetu?
Po pierwsze – podatkami o charakterze obrotowym (VAT). Po drugie – i co ważniejsze – wydatki te należy radykalnie obniżyć. Należy to zrobić bezwzględnie, aby pieniądze publiczne przestały być w końcu marnowane w tak głupi sposób, jak m.in. dotacje do nierentownego górnictwa czy ciągłe zwiększanie armii urzędników jako elektoratu wyborczego. Należy sobie jasno powiedzieć, że państwo jest najgorszym zarządcą publicznego grosza. Należy jednak równie jasno powiedzieć każdemu obywatelowi, że nikt, kto będzie w Polsce u steru władzy, nie zapewni mu bezpieczeństwa finansowego. Musi o tym zacząć myśleć sam. Skoro więc tak, to każdy powinien swój wypracowany dochód zatrzymać w całości dla siebie, biorąc jednak pod uwagę, że o swoją przyszłość musi się zatroszczyć sam, co i tak już dzisiaj jest faktem przy nadchodzącej katastrofie demograficznej i chronicznej niewydolności państwa w większości jego obszarów, jak służba zdrowia, szkolnictwo czy zabezpieczenia społeczne. Udział państwa w życiu każdego obywatela należy ograniczyć do niezbędnego minimum, bo jego rola opiekuńcza jest zwyczajnie mitem.
Spójrzmy więc, czym obywatel mógłby dysponować. Przy zarobkach brutto w kwocie najniższej krajowej 1850 zł (od 2016 r.) podatek dochodowy wyniesie 97 zł miesięcznie i 1164 rocznie, natomiast składki ZUS wyniosą 397,31 zł miesięcznie i 4767,72 zł rocznie. W sumie więc najgorzej zarabiający obywatel ma szansę oszczędzić rocznie prawie 5931,72 zł. Jeśli zaś weźmiemy pod lupę wynagrodzenie przeciętne (4055 zł w 2016 r.), nasz obywatel zaoszczędziłby w sumie 3504 zł rocznie na podatku i 10 450,32 zł rocznie na składkach ZUS, a więc w sumie 13 504,32 zł. Część zaoszczędzonych pieniędzy z pewnością wyda na towary i usługi, przez co wrócą one w postaci VAT do budżetu i będą pobudzać gospodarkę. Ale obywatel musi mieć świadomość, że część z nich powinien reinwestować w swoją przyszłość i bezpieczeństwo finansowe. Obywatel musi również mieć świadomość, że do realizacji tego celu jest mu niezbędna edukacja finansowa. Procent składany, zwrot z inwestycji, koszt alternatywny to pojęcia, które musi mieć w małym palcu, ponieważ życie w dzisiejszym świecie tego wymaga. Wtedy też odniesie i inną korzyść poza oszczędnościami podatkowymi, a mianowicie nie stanie się ofiarą własnej głupoty i nie będzie miał takich problemów, jak kredyty frankowe czy też piramidy finansowe oferujące gruszki na wierzbie. Będzie wiedział, że człowiek nie jest bezpieczny wtedy, gdy bezrefleksyjnie płaci podatki i marnuje pieniądze w ZUS, licząc, że państwo się nim zajmie, gdy będzie w potrzebie, tylko wtedy, gdy włoży wysiłek w pozyskanie wiedzy finansowej, którą wykorzysta do stworzenia sobie wieloletniego planu zabezpieczenia finansowego poprzez alokowanie oszczędności. Oszczędności, których nie zabierze mu państwo pod postacią podatków dochodowych i składek ZUS.
Brak podatku dochodowego i ubezpieczeń społecznych to również kolejna korzyść dla obywatela i paradoksalnie również dla państwa, a mianowicie uproszczenie prowadzenia działalności gospodarczej, zwiększenie inwestycji, zwiększenie innowacyjności gospodarki, zwiększenie liczby miejsc pracy i zwiększanie rodzimego kapitału inwestycyjnego, czyli w konsekwencji zwiększenie wpływów budżetowych z tytułu VAT. Do tego wszystkiego potrzeba jednak mądrych i odważnych ludzi u steru władzy, których również musi wybrać ten sam obywatel. Aby więc mądrze wybrać, musi wiedzieć jak. I tu wracamy do punktu wyjścia, bo aby tego dokonać, musi mieć odpowiednią wiedzę finansową, aby nie dać się nabierać co kilka lat tym samym miernotom bredzącym o tym, ile i komu dadzą, gdy tylko dojdą do władzy.