Kiedy wprowadzano w Polsce podatek Belki (2002 r.), czyli od dochodów kapitałowych, stopy procentowe były bardzo wysokie: sięgały nawet kilkunastu procent. Adekwatne było więc też oprocentowanie depozytów w bankach.
A w pierwszym ruchu podatkiem objęto właśnie odsetki od lokat bankowych, dopiero później inne kategorie zysków kapitałowych – np. z funduszy inwestycyjnych i z bezpośredniego handlu na giełdzie. Z punktu widzenia fiskusa wprowadzenie nowej daniny było dobrym ruchem. W połowie 2001 r. słyszeliśmy o dziurze budżetowej Bauca, czyli deficycie, który miał sięgnąć dziesiątek miliardów złotych. Pilnie potrzebne były więc dodatkowe źródła pieniędzy. I takie źródło Marek Belka, który zastąpił Jarosława Bauca na stanowisku ministra finansów (nie licząc kilkumiesięcznego urzędowania Haliny Wasilewskiej-Trenkner), znalazł. Oczywiście, już wówczas padał argument, że w wielu krajach od dawna istnieje taki podatek. Wzorem tych innych krajów nie zdecydowano się jednak u nas na żadne zniuansowanie opodatkowania, w tym np. na ulgi dla oszczędności bądź inwestycji długoterminowych albo o wybranym charakterze. Apetyt fiskusa był duży i w tym wypadku został zaspokojony, jak zwykle zresztą, w najbardziej prymitywny sposób. Argument, że jako państwo jesteśmy ubodzy w kapitał i oszczędności, przegrał z potrzebami budżetu, któremu łatwiej było (i jest) sięgać do kieszeni, niż reformować finanse publiczne.
Teraz sytuacja jest inna. Nie ma inflacji, ale deflacja (spadek cen), która na razie nie szkodzi naszej gospodarce. W rezultacie stopy procentowe są rekordowo niskie, niewiele powyżej zera (1,5 proc. stopa referencyjna). Odpowiednie jest też oprocentowanie lokat bankowych: depozyty roczne wynagradzane są odsetkami w wysokości ok. 1,5 proc. (w praktyce o jedną piątą niższymi po uwzględnieniu daniny). Jednocześnie sytuacja budżetu jest przyzwoita: deficyt jest niski i spada. Wprawdzie oszczędności Polaków są bez porównania większe niż w 2001 r., więc fiskus ma co „strzyc” nawet przy minimalnym oprocentowaniu lokat, ale z drugiej strony nadal małe w porównaniu z innymi krajami. I wciąż za niskie jak na długoterminowe potrzeby rozwojowe naszej gospodarki, nawet napędzanej dotacjami z UE. Dobry moment, żeby porozmawiać o zniesieniu lub zniuansowaniu podatku Belki? Na pewno nie dla Ministerstwa Finansów. Ale trzeba o tym mówić. Choćby po to, żeby fiskus nie sądził, iż może nas łupić, zachowując komfortowy spokój...