Minister finansów spełnił obietnicę: opracował i zamierza wprowadzić ulgi podatkowe dla zadłużonych z tytułu kredytów hipotecznych. Miałyby obejmować wszystkie zobowiązania tego rodzaju, nie tylko denominowane w CHF – chociaż oczywiście to o nie najbardziej chodzi. Przewidziano dwa rozwiązania. Po pierwsze, brak PIT w przypadku, gdy oprocentowanie (suma stopy rynkowej, np. LIBOR, i marży banku) jest ujemne i powoduje, że dłużnik nie tylko nie płaci odsetek, ale też topnieje kapitał do spłaty. To przysporzenie (spadek wartości zobowiązań) byłoby nieopodatkowane. Ponieważ żyjemy w świecie zerowych lub ujemnych stóp procentowych (wprawdzie jeszcze nie w Polsce, ale już w krajach, w walucie których lubimy się zadłużać), problem wydaje się nie tylko teoretyczny. Dobrze, że doczekał się formalnego rozwiązania – choćby na wszelki wypadek. Pytanie jednak, co się wydarzy (z podatkowego i ministerialnego punktu widzenia), gdy zaistnieje w przypadku innych kredytów niż hipoteczne.
Po drugie, jeśli bank zdecyduje się umorzyć kredytobiorcy hipotecznemu część zobowiązań, również nie trzeba będzie odprowadzać PIT od tego przysporzenia. Nie są to i pewnie nigdy nie będą liczne przypadki. Fiskus niewiele więc ryzykuje, a jednocześnie może powiedzieć, że pomaga kredytobiorcom. Z drugiej strony – wziął pod uwagę, że jeśli ktoś nie jest w stanie regulować zobowiązań, to nie jest też w stanie zapłacić PIT od umorzenia ich części. Cóż, argument ten był i jest tak samo aktualny w przypadku wszelkich zobowiązań (kredytów, pożyczek czy swego czasu słynnych opcji walutowych) i de facto niewypłacalnych dłużników. A jednak tylko zadłużeni z tytułu hipotek znaleźli zrozumienie u urzędników – co może wywoływać kontrowersje, jak każde niemające głębszego uzasadnienia zróżnicowanie sytuacji podatników. Chyba że takie uzasadnienie istnieje, ale go nie znamy. Nie myliłbym go z uzasadnieniem projektu rozporządzenia w sprawie omawianych ulg.