Same dobre wiadomości płyną z administracji skarbowej. Minister chce, żeby dużo więcej kontroli niż dziś kończyło się sukcesem fiskusa, czyli ustaleniem podatku do zapłaty. Można to zrobić tylko na dwa sposoby.
Po pierwsze, za każdym razem wskazując u kontrolowanego, jeśli nie rzeczywiste, to przynajmniej wydumane, nieprawidłowości. Innymi słowy, czepiając się wszystkiego u wszystkich – i osiągając zamierzony efekt statystyczny, tyle że raczej nietrwały (są jeszcze sądy) i z wykorzystaniem paskudnych, bardzo szkodliwych społecznie i gospodarczo metod. Na pewno więc nie to minister ma na myśli – bo przecież nie miałoby to nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i z rzeczywistą poprawą skuteczności. Zatem w grę musi wchodzić druga możliwość: kontrolerzy będą częściej kierować swoje kroki do tych, którzy naprawdę mają za uszami i drwią z nas wszystkich. A wtedy wypada się cieszyć, bo to znaczy, że normalnym podatnikom, w tym przedsiębiorcom, nikt nie będzie zawracał głowy, w każdym razie mniej niż dotychczas. Będą mogli pracować, rozwijać swoje firmy i żyć w spokoju. Amen.
Minister chce też zrobić coś m.in. z ogromną górą pieniędzy, których nie może się doprosić od dłużników. Zamierza zdopingować tych, którzy zajmują się egzekucją zaległości – tak by przynosili do kasy dużo więcej niż dziś. Jeśli się uda, a fiskus będzie się skutecznie upominał o te pieniądze, które mu się bez wątpienia należą, to nic, tylko zacierać ręce. Będzie więcej na wojsko, policję, szkoły i inne wspólne wydatki.
Można też pomyśleć, że to wszystko to tylko lista pobożnych życzeń i złudnych nadziei, a tak naprawdę wiele się nie zmieni. Ale czy taki pesymizm byłby uzasadniony?