Podsumowanie pierwszego półrocza, jeśli chodzi o wpływy podatkowe do budżetu, wygląda przygnębiająco. Z wyjątkiem podatku dochodowego od osób fizycznych państwo dostało mniej pieniędzy niż w analogicznym okresie 2012 r. – oczywiście mniej także niż zakładano. Spadek dotyczy VAT, CIT, akcyzy. Różnice są duże i sięgają w każdej pozycji miliardów złotych, naturalnie najwięcej w odniesieniu do VAT (5,5 mld zł). W przypadku PIT wzrost rok do roku jest w gruncie rzeczy – jeśli chodzi o cały bilans – nieznaczny (ok. 900 mln zł, 4,8 proc.) i nawet nie odpowiada oczekiwaniom (w skali całego roku miałby sięgnąć prawie 7 proc.).
Wpływy podatkowe to jednak rzecz wtórna. Ich regres – w stosunku do planów jak i zeszłego roku – pokazuje, jaka jest koniunktura w gospodarce. Wbrew rozmaitym deklaracjom, nie widać oznak poprawy w kolejnych miesiącach roku. Przeciwnie. W czerwcu z tytułu CIT napłynęło do budżetu jedynie ok. 400 mln zł. W tej pozycji spadek w pierwszym półroczu w porównaniu z tym samym okresem zeszłego roku (nie takiego znowu dobrego), jest w ujęciu procentowym najgłębszy (ponad 16 proc., co oznacza 2,2 mld zł).
Nawiasem mówiąc, to może być wskazówka, że problemy warszawskiej giełdy, która jest słabsza niż wiele innych rynków, nie wynikają – a przynajmniej nie w takim stopniu, jak chcieliby niektórzy komentatorzy – z dyskusji o OFE i obaw o ich przyszłość, ale odzwierciedlają ekonomiczne wyzwania, przed jakimi stoimy. Mówiąc wprost, topniejące wpływy z CIT sugerują, że nadzieje na przyzwoite zyski przedsiębiorstw, w tym giełdowych, są płonne.
Problemy z VAT i akcyzą wskazują zaś, jaką siłę ma popyt i jaką strategię obrali konsumenci. Nie spieszą się z wydatkami i – trzeba przyznać – jest to z ich punktu widzenia strategia słuszna: ceny rosną powoli (rekordowo niska inflacja w czerwcu, w kolejnych miesiącach nie można wykluczyć deflacji), na rynku pracy utrzymuje się duża niepewność, a perspektywy nie są dobre. Lepiej zaciskać pasa. Zadeklarowana przez rząd nowelizacja tegorocznego budżetu (wzrost deficytu o 16 mld zł i redukcja wydatków o 8 mld zł) potwierdza, że poprawy nie należy oczekiwać. Nie szybko.
Przedsiębiorcy muszą mieć jasność, że w takiej sytuacji wszelkie propozycje mające na celu uszczelnienie systemu podatkowego – a jest ich wielka obfitość – nie tylko zostaną wprowadzone do ustaw i rozporządzeń (na dodatek w wersjach możliwie najbardziej radykalnych), ale i będą egzekwowane (oczywiście na miarę możliwości i sprawności naszej administracji, pod okiem której bujnie rozwija się szara strefa). Nikt na razie nie jest dość odważny, by mówić o podwyżce podatków, ale i tego w dłuższej perspektywie wykluczyć się nie da, zwłaszcza gdyby spodziewane ożywienie długo nie nadeszło, a kłopoty budżetu się pogłębiały. Tak czy inaczej w każdym scenariuszu – poza najmniej, niestety, prawdopodobnym szybkiej i wyraźnej poprawy w gospodarce – dla podatników idą ciężkie czasy.