Z prawem unijnym, nie tylko podatkowym, mamy liczne kłopoty. Albo go nie wdrażamy na czas (lub wcale), albo też czynimy to tak, że w polskim przepisie trudno rozpoznać wspólnotowy oryginał.
Litościwie spuśćmy zasłonę milczenia na przypadki oczywistych pomyłek, wadliwego tłumaczenia lub po prostu niezrozumienia sensu regulacji. Nie brak też jednak przykładów, gdy z niewiadomych względów naszą odpowiedzią na złożoność i istotną wagę europejskich rozwiązań jest po prostu marna legislacja, dobrze nam znana z krajowego podwórka.
Z początkiem przyszłego roku wejdą w życie kolejne zmiany w ustawie o VAT, w tym bardzo ważne – określające na nowo, kiedy powstaje obowiązek podatkowy. Inna będzie ogólna reguła (dziś liczy się wystawienie faktury, od 1 stycznia 2014 r. kluczowe będzie wykonanie usługi lub dostawa towarów), inaczej będą także określone wyjątki od niej. Te ostatnie dotyczą wielu rodzajów działalności, np. dostarczania mediów (prąd, gaz, woda itd.), najmu, usług telekomunikacyjnych czy leasingu. Są więc często stosowane w praktyce. Dotychczasowy sposób ich ujęcia został zakwestionowany przez Trybunał Sprawiedliwości UE jako niezgodny z unijnymi regulacjami. Ministerstwo Finansów, zanim poznaliśmy wyrok TSUE i uzasadnienie do niego, znowelizowało wadliwe przepisy. Eksperci są zgodni: i przed, i po nowelizacji są one złe, niezgodne z tym, czego wymaga UE. Będą źródłem wielu sporów, a może i ubytków dla budżetu.
Ale nie miejmy złudzeń. Jak w każdym przypadku złej legislacji, największe problemy będą mieli nie jej autorzy, lecz adresaci, tu – oczywiście podatnicy.