Rośnie liczba indywidualnych interpretacji podatkowych. Ale – o czym już pisaliśmy – jeszcze szybciej przybywa tych, które są zaskarżane, a następnie uchylane przez wojewódzkie sądy administracyjne. Na tym jednak nie koniec: lawinowo zwiększa się liczba skarg kasacyjnych składanych przez ministra finansów od wyroków WSA.
Nazwijmy rzecz po imieniu: podatnicy chętniej walczą o swoje, a niska jakość interpretacji ułatwia im zadanie. Z drugiej strony fiskus nie daje za wygraną i jeśli nawet sromotnie przegrywa w I instancji (tak się dzieje coraz częściej), kieruje się do drugiej, czyli do NSA. Niby wszystko w porządku, ale niezupełnie. Skarg kasacyjnych jest w tym roku trzy razy więcej niż w zeszłym. Chodzi więc nie tylko o inaczej rozłożone akcenty, lecz także o radykalną zmianę polityki. Najbardziej niepokojące jest jednak to, że skargi pojawiają się w sprawach, które sporne nie są, ponieważ na ich temat podatnicy, eksperci, sądy – wszyscy z wyjątkiem fiskusa – od dawna mają wyrobioną opinię. A to jest już marnotrawstwo. Nie tylko publicznych pieniędzy. Urzędnicy tracą też czas i energię, które mogliby lepiej spożytkować. Mówiąc językiem ekonomistów, niewłaściwie gospodarują skąpymi ponoć zasobami. A to się zwyczajnie nie opłaca. Nadto masowa produkcja skarg kasacyjnych kosztuje, a do tego zatyka urzędy i sądy. Niepotrzebnie też absorbuje czas i pieniądze przedsiębiorców (oni też mogliby lepiej zużyć własne zasoby).
Istnieje pojęcie i przedmiot na uczelniach „ekonomia podatkowa”. Zdaje się jednak, że nacisk został położony na podatki, a nie na ekonomię – ze szkodą dla wszystkich. Minister finansów umie doskonale liczyć. Tylko że nie wszystkie jego działania o tym świadczą.