Akcyza od trumny? Podatek od brody? A może opłata od posiadanych w domu okien? Kiedy dziura budżetowa rośnie, obywatele powinni spodziewać się najgorszego.
Na początku roku okazało się, że dochody budżetu w 2012 r. były mniejsze o ok. 20 mld zł, niż zakładał resort finansów. Tymczasem tegoroczna ustawa budżetowa prezentuje się jak zestaw pobożnych życzeń. Wzrost PKB ma wynieść 2,2 proc. (Komisja Europejska prognozuje 1,2 proc.), bezrobocie 13 proc. (w styczniu przekroczyło już 14 proc.), inflację zaplanowano na 2,7 proc. (dziś 1,6 proc.). Malejąca inflacja i rosnące bezrobocie oznaczają wzrost wydatków państwa, a polski PKB balansuje na skraju recesji. Rząd musi znaleźć lepszy sposób na powiększenie wpływów niż rozbudowa sieci fotoradarów. Dalsze podwyższanie VAT może dobić konsumpcję, a na podniesienie podatku dochodowego za 2013 r. już za późno. Jednak założenie, że minister finansów nie ma pola manewru, jest błędne. Wszystko zależy od siły jego wyobraźni.

Owce golone na śmierć

Nakładanie skutecznych podatków, czyli przynoszących duże dochody, wcale nie jest sprawą prostą. Zwłaszcza gdy obywatele biednieją, a rządzący muszą uważać, by zanadto ich nie rozsierdzić. Pierwszymi mistrzami w tej sztuce byli rzymscy cesarze. Wielkie imperium musiało posiadać olbrzymią armię i sprawny aparat urzędniczy, co oznaczało ogromne koszty. W nagłych wypadkach, gdy deficyt budżetowy stawał się zbyt duży, a kredyty trudno dostępne, pozostawało przykręcanie śruby podatkowej. Jednak po serii krwawych wojen domowych, kończących istnienie republiki, rzymski cesarz Oktawian August wolał nie ryzykować podwyżki głównych podatków. Uznał, że rozsądniejszym wyjściem jest nałożenie dodatkowej daniny na wybrane grupy społeczne, najlepiej takie, którym można zarzucić niedopełnianie obowiązków wobec społeczeństwa i państwa. Jego wybór padł na stare panny i kawalerów oraz bezdzietne małżeństwa. W 18 roku p.n.e. edyktem lex Iuli obłożył ich karną opłatą za brak potomstwa, a jednocześnie pozbawił możliwości dziedziczenia spadku po krewnych, czyniąc siebie głównym spadkobiercą. W ślady Oktawiana poszedł jego następca cesarz Tyberiusz, na co dzień zalecający namiestnikom umiarkowanie fiskalne, według sformułowanej przez siebie reguły głoszącej, iż: „Owce podatkowe należy strzyc, a nie zarzynać”. Jednak Tyberiusz nie zawsze trzymał się tej zasady. Kiedy w 33 roku n.e. cesarski budżet nie chciał się dopiąć, imperator uznał, że najbezpieczniej poświęcić jakąś „owcę”. Wybór padł na najbogatszego człowieka w rzymskiej Hiszpanii Sekstusa Mariusza. Milionera w sfingowanym procesie oskarżono o kazirodcze stosunki z córką i strącono ze Skały Tarpejskiej w Rzymie (tracono tam sprawców najbardziej bulwersujących przestępstw). „Ażeby nie było wątpliwości, że wielkość majątku była przyczyną jego zguby, Tyberiusz zagarnął dla siebie jego kopalnie złota i miedzi, chociaż były zajęte na rzecz państwa” – zapisał historiograf Tacyt. Niezależnie, czy cesarz dochody z hiszpańskich kopalń przeznaczył na cele publiczne, czy też prywatne, reszta Rzymian mogła odetchnąć z ulgą, bo oddalało to groźbę podwyżki danin.
Następca Tyberiusza cesarz Kaligula, by zapewnić sobie poparcie obywateli, wprowadził wiele ulg podatkowych i skarbiec zaczął świecić pustką. Wówczas, żeby nie wycofywać się ze wcześniejszych obietnic danych żywym, postanowił opodatkować... zmarłych. Na jego żądanie senatorowie unieważnili wszystkie testamenty, w których nie dokonano zapisu majątkowego na rzecz władcy. Od tego momentu bogacze woleli, dla dobra rodziny, już nie popełniać takiego niedopatrzenia. Co nie zawsze zapewniało im bezpieczeństwo, bo z kolei cesarz Neron, nie mogąc się doczekać spadków, doprowadził do egzekucji wielu posiadaczy ziemskich z prowincji w Afryce Północnej, przejmując dochody swych ofiar. Na tle takich okrutników rządzący od 69 r. Wespazjan jawił się jako wzór fiskalnego umiarkowania. Gdy uznał wpływy do skarbca za niewystarczające, zauważył, iż właściciele rzymskich toalet publicznych zbierają mocz do amfor, by potem sprzedawać go jako cenny rozpuszczalnik warsztatom parającym się garbowaniem skór i farbowaniem tkanin. Wespazjan obłożył sprzedaż moczu stosownym podatkiem akcyzowym. Na wieść o tym syn cesarza Tytus przybiegł do niego z pretensją, że to wstyd wyciągać dochód nawet z uryny. Według relacji rzymskiego historyka Swetoniusza Wespazjan wyjął monetę i przyłożywszy ją do nosa syna zapytał, czy jej zapach mu przeszkadza. Tytus pokręcił głową. „A jednak ona pochodzi z uryny” (Atqui ex lotio est) – rzucił triumfalnie cesarz. Żyjący sto lat później autor „Historii rzymskiej” Kasjusz Dion twierdził, że Wespazjan rzekł wówczas jedynie lakonicznie: „Pecunia non olet”.



Pieniądze na wietrze

Pomysły rzymskich cezarów, że najlepiej nakładać wyższe daniny na grupy społeczne niezdolne do stawienia zbyt dużego oporu, twórczo rozwinęli Arabowie. Na podbitych ziemiach nad Morzem Śródziemnym wcale nie zmuszali chrześcijan i Żydów do zmiany wyznania, a jedynie do płacenia wyśrubowanych podatków. Danina od wiary wynosiła nawet 3 dinary rocznie, co było sumą niebagatelną, skoro dom w okolicach Bagdadu kosztował 50 dinarów. Nadmierny fiskalizm powodował jednak, iż następowały wówczas masowe nawrócenia na islam, co poważnie uszczuplało dochody arabskich kalifów.
W tym czasie europejscy władcy dopiero zaczynali się uczyć niuansów sztuki podatkowej, nie wykazując się zbytnią finezją. Podatników gnębiono mytem na drogach, akcyzą od konsumowanych towarów, daniną od głowy i od posiadanej ziemi. Jednak choć trudno nazwać te podatki czymś szczególnie wymyślnym, funkcjonują do dziś.
Inwencją godną starożytnych władców wykazał się dopiero cesarz niemiecki Fryderyk Barbarossa. Marząc o zbudowaniu wielkiego imperium, potrzebował adekwatnych dochodów. Do ich zdobycia zabrał się w sposób systematyczny. Jako że włoskie miasta były niezależnymi bytami politycznymi, zawsze gotowymi walczyć w obronie swych pieniędzy, cesarz zaprosił w 1158 r. do Roncaglia czterech najwybitniejszych prawników z uniwersytetu w Bolonii. Profesorowie: Martinus, Bulgarus, Jacobus i Hugo, otrzymali zadanie zdefiniowania w oparciu o prawo rzymskie, czym są cesarskie regalia. O co dokładnie chodziło Fryderykowi, wyszło na jaw, gdy zabrał na konną przejażdżkę Martinusa i Bulgarusa. W jej trakcie zadał pytanie: „Czy władza cesarza rozciąga się tak dalece, że jest posiadaczem całego świata na gruncie prawa prywatnego?”. Bulgarus uznał to za sprzeczne z prawem rzymskim, ale jego kolega Martinus miał odmienne zdanie. Cesarz po przejażdżce w nagrodę podarował mu konia. „Straciłem konia, co jest nieuczciwe, ponieważ powiedziałem rzecz słuszną” („Amisi equum, quo dixi aequum, quo non fuit aeguum”) – skarżył się potem Bulgarus studentom. Ale jego uniwersyteccy koledzy wiedzieli już, czego oczekuje od nich cesarz. Na liście regaliów ustalonej podczas zjazdu w Roncaglia znalazły się prawa władcy m.in. do: poboru opłat od obywateli pragnących się wykupić od wypraw wojennych, konfiskaty majątku przestępców, kazirodców i banitów, a także bękartów i cudzoziemców, oraz nakładania opłat solnych. Cesarz mógł też odsprzedawać swoje prawa w zamian za stałe opłaty. Barbarossa zaczął od sprzedawania miastom praw do wznoszenia... murów obronnych. Potem oferował możliwość korzystania z wiatru do napędzania wiatraków i wiele innych bardzo użytecznych przywilejów. Kolejne włoskie miasta miały do wyboru nabyć ofertę lub zaryzykować bliski kontakt z cesarską armią.
Pięćset lat później budujący własne imperium Piotr Wielki także dostrzegł, że sprzedając pozwolenia na rzeczy oczywiste, można nieźle zarobić. Na początek dał każdemu szlachcicowi w Rosji wybór, czy zapłaci stały podatek od posiadanej brody, czy też woli zostać ogolony. Potem obłożył akcyzą dębowe trumny oraz okna i drzwi w domach poddanych. Oczywiście ci mogli dla oszczędności sporą część okien zamurować, lecz z drzwiami nie było to już takie proste.

Wojna i wyobraźnia

Znaczenie kwestii fiskalnych doceniał również Napoleon Bonaparte. Próbując uczynić z Francji najpotężniejsze mocarstwo świata, zauważył, że: „Aby prowadzić wojnę, potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i pieniądze”. W pełni miał rację, jednak nie potrafił ich zdobywać z równą finezją, jak jego największy wróg, brytyjski premier William Pitt młodszy. Po objęciu swego urzędu w wieku zaledwie 24 lat Pitt szybko dostrzegł, że podnoszenie starych podatków dużo mocniej irytuje obywateli niż wprowadzanie nowych niewielkich opłat. Zwłaszcza odnoszących się do rzeczy kojarzonych z luksusem. Młodzieńcza wyobraźnia podpowiedziała mu wiele frapujących rozwiązań. Zaczął w 1795 r. od opłaty w wysokości gwinei rocznie, ściąganej od osób pudrujących włosy lub peruki. Następnie wymyślił specjalny podatek dla właścicieli psów, a przy okazji zaordynował opodatkowanie masowo konsumowanych towarów, m.in. cukru i tytoniu. Potem mogli mówić o pechu posiadacze zegarów ściennych. Wreszcie padło na zamożnych obywateli zatrudniających służbę. Jednak ta danina okazała się niezwykle dyskryminująca dla kobiet. Bogacze bowiem, skoro musieli ją płacić, woleli zatrudniać bardziej prestiżowych lokajów. Wśród ubogich panien zapanowało w Londynie masowe bezrobocie i zaczęła się szerzyć prostytucja. Skonsternowany premier w 1802 r. przekonał parlament, aby zmienił brzmienie ustawy i podatkiem od luksusu obłożył jedynie posiadanie lokajów. Wcześniej zmęczony już takimi półśrodkami, żeby zmusić bogaczy do łożenia więcej na wojnę z Francją, wymyślił podatek od dochodów osobistych. Spośród wszystkich fiskalnych wynalazków Pitta młodszego ten ostatni z czasem okazał się najbardziej interesujący dla rządów na całym świecie. Choć idea gnębienia obywateli drobnymi opłatami od niemal wszystkiego także znalazła wielu naśladowców w kolejnych stuleciach.
Na przykład do ciekawszych danin, pobieranych na początku istnienia II Rzeczpospolitej, należała przejęta z prawodawstwa austro-węgierskiego „opłata za awans”. Kasowano ją jednorazowo od każdej osoby, która dostała podwyżkę. Wynosiła ona połowę różnicy między poprzednią a nową pensją. W przedwojennej Polsce rzadko jednak zdobywano się na aplikowanie obywatelom wymyślnych podatków. „Praca ministra skarbu istotnie przypomina grę w szachy. Każde jego pociągnięcie, czy to w dziedzinie fiskalnej, czy obrotu pieniężnego – oprócz skutków bezpośrednich, na które jest obliczone, nasuwa możliwości wielu pośrednich konsekwencji” – tłumaczył w kwietniu 1933 r. w wywiadzie udzielnym „Ilustrowanemu Kurierowi Codziennemu” zachowawczość w tej kwestii rządu generalny referent budżetowy, minister Bogusław Miedziński.
Takich obiekcji nie miewał w tym czasie Adolf Hitler, marzący o nowej wojnie i stworzeniu Tysiącletniej Rzeszy. Aby cel stał się bardziej realny, zaraz po objęciu władzy w 1933 r. obłożył nowym podatkiem w wysokości 5 proc. od rocznych dochodów wszystkie żyjące samotnie pełnoletnie osoby, które nie przekroczyły 55. roku życia. Uzyskane tą drogą środki kanclerz nakazał przekazać na nieoprocentowane pożyczki dla młodych małżeństw, pod warunkiem że małżonkowie nie byli obciążeni żadną dziedziczną chorobą, a żona rezygnowała z pracy. Za każde nowo narodzone dziecko małżonkom umarzano 25 proc. długu. Wódz tą drogą chciał skłonić Niemców, by zapewnili III Rzeszy w przyszłości jak największą liczbę młodego mięsa armatniego.



Daniny ideowe

Po II wojnie światowej zaczęto na dużą skalę stosować niestandardowe podatki, aby dopiec najmniej wygodnej dla władzy części społeczeństwa. W PRL funkcjonował wymyślony przez francuskich rewolucjonistów podatek dochodowy o wysokości określanej „na podstawie znamion zewnętrznych”. Można było go wyegzekwować np. od złapanej na ulicy kobiety w futrze lub właściciela samochodu. Jednak większą grozę budził wprowadzony w 1946 r. – żeby pognębić prywatnych przedsiębiorców i wolne zawody – domiar. Władze PRL miały prawo obciążyć nim każdego, zaś należną kwotę ustalić zupełnie dowolnie. Taka niespodzianka dotknęła producenta urządzeń do lokalizowania uszkodzeń w sprzęcie RTV Krzysztofa Gajewskiego. Wiosną 1972 r. otrzymał pismo urzędowe, zawiadamiające go, że: „Wpis do książki podatkowej powinien być dokonany w dniu wystawienia rachunku, a tymczasem stwierdzono w wielu wypadkach, że następował on w dniu odebrania pieniędzy na poczcie, co stanowiło naruszenie przepisów”. Rzemieślnika obłożono domiarem w wysokości 100 tys. zł z nieprzekraczalnym terminem płatności dwóch tygodni. Średnia pensja wynosiła wtedy 2 tys. zł. We wspomnieniach opublikowanych przez Ośrodek KARTA w zbiorze pt.: „Prywaciarze 1945–89” Gajewski nadmieniał, że zamiast dać łapówkę (a zapewne tego oczekiwali urzędnicy), udał się do znajomego lekarza i wyprosił zaświadczenie o psychicznej chorobie żony, która była oficjalną właścicielką warsztatu, po czym napisał odwołanie wyjaśniające, iż zapisów w księdze podatkowej żona dokonywała z opóźnieniem, ponieważ jest... wariatką. Skonsternowani urzędnicy aż do późnej jesieni 1972 r. nie potrafili podjąć decyzji, co zrobić z osobą prawnie nieodpowiadającą za popełniane czyny. Wreszcie zdecydowali, że zmniejszą domiar do 70 tys. zł i spłatę rozłożą na dwa lata.
Co ciekawe, podatki ideowe nie były specjalnością tylko reżimu komunistycznego. Ceniący sobie bardzo wysoko moralność mormoni z amerykańskiego stanu Utah w lipcu 2006 r. przeforsowali w miejscowej legislaturze podatek od nagości. Daninę w wysokości 10 proc. od wartości usług oraz sprzedanych potraw i napojów musi płacić każdy właściciel lokalu, w którym: „jakiekolwiek usługi świadczone są przez osoby nagie lub częściowo nagie”. Ustawodawcom chodziło o wykończenie klubów ze striptizem i faktycznie dziś w stanie Utah istnieją zaledwie dwa takie przybytki.
W ostatnich latach prawie połowa amerykańskich stanów wprowadziła też podatek od posiadania miękkich narkotyków, co jest o tyle zaskakujące, że są one w nich nadal nielegalne. Ale najwidoczniej w dobie kryzysu ustawodawcy czekają tylko na moment legalizacji, aby dobrać się do kieszeni ich użytkowników, podobnie cennych dla fiskusa, jak konsumentów alkoholu i papierosów. Jednak w przypadku USA można mieć pewność, że podatki, nawet te najdziwniejsze, wrócą do obywateli w formie świadczeń zapewnianych przez państwo. Podobnie rzecz się ma w Europie Zachodniej. Natomiast w Polsce pewnikiem jest to, że fiskus coś zabierze. A jeśli dziura budżetowa okaże się większa od planowanej, może zacząć zabierać tyle, że podatnikom trudno sobie to dziś wyobrazić.
Komuniści wymyślili domiar. Cudo, nie podatek: można było od każdego zażądać dowolnej kwoty za cokolwiek