Francuski parlament uchwalił w piątek symboliczny podatek w wysokości 75 proc. od najwyższych dochodów, zapowiadany w kampanii wyborczej przez obecnego prezydenta Francji Francois Hollande'a. Zapłaci go ok. 1500 osób i do budżetu wpłynie 210 mln euro rocznie.

Podatek ten będzie dotyczyć osób zarabiających ponad milion euro rocznie. Wysokie opodatkowanie najbogatszych ma obowiązywać jedynie przez dwa lata.

Minister ds. budżetu Jerome Cahuzac zapewnił, że podatek ten jest "uzasadniony" i nie ma charakteru "konfiskaty". "Każdy musi w zależności od swoich środków wziąć udział" w wysiłku wymaganym od Francuzów - uzasadniał.

"Pozwoli to członkom rządu wystąpić w telewizji w niedzielę w nocy i powiedzieć: "Patrzcie, opodatkowaliśmy bogatych tym 75-procentowym podatkiem. Wszyscy wiedzą, że nie przyniesie to niczego i jedynie wystraszy część tych, którzy zarabiają takie pieniądze" - powiedział były prawicowy minister Benoist Apparu.

Według jego kolegi Erica Woertha, byłego ministra w rządzie Nicolasa Sarkozy'ego, "75 procent to podatek karny"; jest to "wielki paradoks: opodatkowuje się w wielkim stopniu niewielką kategorię ludzi, co przyniesie bardzo mało i prawdopodobnie zmusi część z nich do ucieczki".

Zdaniem szefowej związku pracodawców francuskich Laurence Parisot, która wypowiadała się na ten temat na początku października, wprowadzenie tego podatku "grozi masowym odpływem inwestorów i szefów firm" do krajów o łagodniejszym opodatkowaniu. Ogólnie - do Belgii, Szwajcarii i Zjednoczonego Królestwa.

W czerwcu premier Wielkiej Brytanii David Cameron powiedział, że jeśli Francja wprowadzi opodatkowanie w wys. 75 proc., "rozwiniemy czerwony dywan i przyjmiemy francuskie przedsiębiorstwa, które będą płacić podatki w Zjednoczonym Królestwie". Cameron przypomniał, że w Wielkiej Brytanii podatki od bardzo wysokich dochodów obniżono.