Niedawne protesty kierowców przeciwko rosnącym cenom paliw w odróżnieniu od podobnych demonstracji z poprzednich lat zawierały wyraźny przekaz: należy obniżyć podatki od paliwa. W społeczeństwie wzrosła bowiem świadomość tego, że ponad połowę ceny benzyny stanowią opłaty na rzecz państwa.

Sam wzrostu świadomości opodatkowania bardzo cieszy. Fakt, że „cena” za usługi rządowe jest bardzo skrzętnie poukrywana w różnego rodzaju podatkach i opłatach powoduje bowiem, że „popyt” na świadczenia od państwa jest sztucznie zawyżony. O ile jednak gorąco popieram reformy zmierzające do obniżenia ciężarów podatkowych, o tyle mam wątpliwości, czy należy zaczynać akurat od podatku od konsumpcji paliw.

Z pozoru argumenty za zdjęciem obciążeń podatkowych z benzyny i oleju napędowego są silne. Doprowadziłoby to do spadku cen paliw na stacjach co, przez obniżenie kosztów transportu, przeniosłoby się na ceny w całej gospodarce, która byłaby przez to bardziej konkurencyjna. Nie można jednak nie zauważyć, że bardzo podobny efekt – spadek kosztów produkcji oraz cen dóbr finalnych – dałaby łączna obniżka podatku VAT i podatku od wynagrodzeń. Tak naprawdę każda obniżka podatków automatycznie sprzyja większemu rozwojowi sektora prywatnego, gdyż mniej zasobów przeznaczanych jest na cele publiczne.

Dlatego zastanawiając się nad reformą systemu podatkowego, należy postawić sobie pytanie, które podatki najbardziej promują marnotrawstwo i te w pierwszej kolejności ograniczyć lub najlepiej zlikwidować. Na czoło wysuwa się tu podatek od korporacji. Zawdzięczamy mu bowiem spowolnienie akumulacji kapitału w firmach, podwójne opodatkowanie (na poziomie zysku przedsiębiorstwa i dochodu akcjonariusza) oraz olbrzymie wydatki na optymalizację podatkową, która nie tylko sprzyja wyborowi projektów nieoptymalnych ekonomicznie (choć korzystnych podatkowo), ale przede wszystkim angażuje tysiące bardzo zdolnych ludzi do robienia rzeczy tak naprawdę zupełnie zbędnych. Podatek PIT oczywiście powoduje podobne komplikacje, choć badania ekonomistów wskazują, że jego niekorzystny wpływ na wzrost gospodarczy jest mniejszy.

Podatek od paliwa zaś, mimo że jest powszechnie znienawidzony, spełnia pewną pozytywną rolę. Po pierwsze zniechęca do marnotrawstwa. Droższym paliwem gospodarujemy oszczędniej: kupujemy mniejsze samochody, częściej korzystamy ze zbiorowego transportu, decydujemy się na mieszkanie bliżej miejsca pracy, itd. Po drugie skłania do przestawienia się na mniej energochłonne technologie, czyli podjęcia wysiłku, który i tak w dłuższej perspektywie trzeba by zrobić, ze względu na coraz trudniej dostępną ropę naftową.

Pozytywne działanie podatku od paliwa widać, gdy porówna się, jak zmieniał się w ostatnich latach popyt na ropę naftową w Europie i Ameryce Północnej. Od 2004 roku, gdy rozpoczęła się ostatnia fala wzrostu cen ropy, popyt w Europie spadł o 7,9% zaś w Ameryce Północnej o 6,3%. Dostosowanie konsumentów na Starym Kontynencie było więc o jedną czwartą większe i to mimo umocnienia się euro do dolara, co złagodziło wpływ wzrostu cen ropy na ceny paliw. To, że w USA podatki stanowią jedynie około 15% ceny paliw jest jedną z głównych przyczyn faktu, że amerykanie zużywają ponad dwa i pół razy więcej ropy na mieszkańca niż europejczycy. Choć istnieje szereg dobrych rozwiązań w polityce gospodarczej, które warto przejąć ze Stanów Zjednoczonych, konstrukcja systemu podatkowego do nich na pewno nie należy.

Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions